PRZEZ KRZYŻ DO NIEBA

Drodzy,

W tym Tygodniu obchodzimy Święto Podwyższenia Krzyża i Wspomnienie Matki Bożej Bolesnej.

 

To wielkie wydarzenia, które są tak bardzo ważne dla człowieka. Istoty, która czuje, myśli, która kocha i cierpi.

Krzyż jest nie tylko symbolem i znakiem, ale niejako oazą, bramą do czegoś większego.

Krzyż dla wielu jest dwiema belkami, miejscem kaźni, okrutną karą za przewinienia.

Jezus, nasz Brat, został skazany na ukrzyżowanie. Za wielkie przewiny. Za grzechy. I umarł w męczarniach. Na widoku wielu, oprawców i Mu nieprzychylnych.

Stało się tak jak Bóg chciał. Jezus doskonale wypełnił wolę Ojca. W dodatku przebaczył zbrodniarzom. Przebaczył ludziom, bo wiedział, że nie wiedzą, nie rozumieją, co tak naprawdę czynią. Że On, Nazarejczyk, Król Żydowski, wisi nie za swoje winy, ale za ich, za grzech ludzkości, za moje upadki, słabości i grzechy. W dodatku przebaczył mi i odkupił mnie, bym nie była potępiona na wieki.

Wielu jest jeszcze takich, co dalej nie pojmują sensu Krzyża. Krzyża Chrystusa. Traktują go jako zgorszenie lub zwykłą głupotę. Nie chcą, by wisiał w publicznych miejscach. Bo po co. To przejaw sakralizacji świeckiego forum. To brak tolerancji dla innych wyznań. I tak dalej. Zarzutów, tłumaczeń jest dużo. Ale najważniejsze, niewypowiedziane.

Nie chcemy Jezusa blisko nas, nie chcemy Jego Krzyża. Bo będzie uwierał, będzie przypominał o rzeczach większych. O życiu na wartościach, o nieśmiertelności, o prawdzie, sprawiedliwości, o samym grzechu.

Niektórzy patrząc na krzyż czują tylko wyrzut, dyskomfort.

Nie dostrzegają tego, że dzięki Chrystusowi krzyż stał się miejscem zbawienia, bramą do nieba. Nieba, które jest, choć wielu nie wierzy. Krzyż Chrystusa to zwycięstwo Miłości, przebaczenia, oczywiście cierpienia, ofiary, ale przez to pokoju i zbawienia.

Krzyż Chrystusa jest naszym oparciem, gdy się chwiejemy. Belką, dzięki której powstaniemy. Bramą, która otwiera się w przejściu do Życia. Zwycięstwem łaski nad grzechem, życia nad śmiercią. Bo Jezus nie pozostał na krzyżu do końca świata. Został złożony w grobie. I powstał. Z martwych.

I tego jest największym przypomnieniem.

I tego tak wielu się boi.

Że sobie przypomni, że ten świat jest do czasu, a po nim jest coś wiecznego, lepszego. Że warto naprawdę kochać Boga, drugiego człowieka, siebie. I szanować godność ludzką ponad wszystko. Że warto żyć Dekalogiem, wartościami prawdziwej wolności. Że to nie pieniądze, nie władza, nie majątek, sława są najważniejsze. To nie jest cel człowieka. Że warto pracować rzetelnie, że warto się ofiarowywać, cierpieć, że warto także zdobywać szczyty, ale nie kosztem drugiego. Że warto budować pokój, zgodę, ale też walczyć o życie, o wolność, o mądrość, o prawdę. Nawet, gdy wydamy się śmieszni i głupi. I dobrze, bo my nie z tego świata, nie przynależymy do niego i do niego nie zmierzamy. To tylko scena, na której rozgrywa się walka. I patrząc na Krzyż Chrystusowy każdy, naprawdę każdy, wie, czuje wewnątrz, że walczy w dobrych zawodach, czy w złych. Oczywiście można się nie przyznawać, uciekać, udawać, że nie wie o co chodzi. Że Krzyż o niczym nie świadczy.

Ale gdyby tak faktycznie było nikomu by nie przeszkadzał.

 

 

Krzyż żyje, oddziałuje. I to jest najważniejsze.

Bo Chrystus Żyje. On mówi: JA JESTEM.

 

 

Oczywiście znajdą się Ci, co będą Mu urągać, będą pluć, szydzić, bluźnić.

Ale zwyciężą Ci, co adorują Krzyż. Co Go uwielbiają, kochają. Stoją wiernie pod Nim do końca. Bronią Go. I przepraszają za tych pierwszych.

 

Tak jak święta Helena, matka cesarza. Kobieta światła, która wiedziała, co w życiu jest najważniejsze. A raczej Kto.

I dzięki łasce odnalazła relikwie Krzyża Świętego. I syn jej wniósł do Jerozolimy znak Jezusa, ukrzyżowanego Boga. Boso…

 

Krzyż nie jest “przypominajką” kary za grzechy, nie jest wymierzony w człowieka. Nie jest wyrzutem.

Ale znakiem Pokoju, znakiem Miłości Ukrzyżowanego do każdego z nas. Chrystus na krzyżu umiera, a jednocześnie zwycięża. Siebie składając w ofierze, wykupuje nas. Wykupuje z ostatecznej władzy śmierci i szatana. Tylko On mógł to uczynić, bo jest Synem Boga. I dlatego należy Mu się chwała, i cześć, i uwielbienie. Na Jego Imię ma zgiąć się każde kolano.

Tak, jesteśmy zależni. Od Niego. Od Jezusa. Jakoby w niewoli. Ale łaski odkupienia i miłości bez granic. Jakoby niewolnicy grzechu, którzy zostali obywatelami Ziemi Obiecanej. Mało tego, jej dziedzicami.

Jakoby jeńcy, którzy zostali wypuszczeni na wolność.

 

Życie na wolności jest trudne. Zapewne przyznaliby rację wszyscy więźniowie wychodzący na wolność. Jak trudno się odnaleźć w świecie prawa, wartości. Jak często jest to nieopłacalne. Jak wielkie są mury nieufności.

Bo człowiek od Boga pochodzi i niespokojne jest serce, dopóki nie spocznie w Panu.

Ale jednocześnie diabeł zasiał w Edenie tę nutkę niepokoju i słabości do złego.

Człowiek wie często, co powinien wybrać, ale mimowolnie czyni coś przeciwnego. Nie chce przestrzegać tego, co mówi Bóg. Walczy z Dekalogiem. Bo nie będzie nikt mi mówił: “Nie będziesz…”. Jestem wolny.

Nie. Już nie jesteś. Jesteś sługą szatana, który nienawidzi człowieka. Który mami, judzi, oszukuje. Robi to w niebanalny sposób, inteligentnie.

Bóg przykazuje, bo chce, by człowiek był szczęśliwy. By nie cierpiał. Szatan na odwrót. Niweczy przykazania, by upodlić, by zniszczyć, by zabić.

Szatan chce, by człowiek nie miał szacunku do siebie. By był głupi i powoli nienawidził siebie, tak bardzo, że pozbawiony jakiejkolwiek nadziei, nie będzie wrażliwy na głos Boga i nie będzie w stanie uwierzyć w Jego Miłość.

 

Że to właśnie dla takiego nędznego grzesznika umarł na Krzyżu.

 

 

I za tego, który pluje, wyśmiewa, odrzuca i chce Go zabić ponownie. W ludzkich sercach.

 

Stąd Święto Krzyża jest tak bardzo ważne i niezbędne. By odnowić relację, by umieścić Krzyż w centrum wszechświata, w sercu. By żyć Nim, czyli żyć Miłością. By jak najmniej już było krzyży, cierpień, by ulżyć także samemu Jezusowi, który codziennie odbywa z nami Drogę Krzyża.

On Żyje, Zmartwychwstał i Króluje w niebie, ale też zstępuje, jak kiedyś. I wciela się w osoby bogate w pokorę i mądrość, które stają Mu się domem, chlebem, matką i bratem. Przez które może działać i żyć z nami.

Emmanuel.

 

Potwierdzi to na pewno Jego Matka. I nasza. Maryja.

 

Bolesna Pani.

Chyba jak żaden tytuł nie pasuje tak bardzo do Najświętszej Panny.

Bo czymże jej życie było?

Oczywiście Łaską, oczywiście Miłością.

Ale w oczy rzuca się cierpienie.

 

Pokora i posłuszeństwo, mądrość i zawierzenie były dla niej zbawieniem. Na tak trudnej Drodze, jaką przeznaczył Jej Bóg.

Wiemy, ile Maryja wycierpiała. Bez winy. Niezasłużenie. A mimo to przyjmowała i brała ten krzyż na swoje barki. I niosła go. I niejako została ukrzyżowana wraz ze swoim ukochanym Synem.

I dalej jest krzyżowana przez tych, co nie chcą znać jej Syna. I dalej cierpi wraz z cierpiącymi, ofiarami, ukrzyżowanymi. Dalej cierpi przez nasze przewiny. A mimo to jest. Nie zostawia nas samym sobie. Objawia się. Nasłuchuje. Biegnie, gdy się potykamy, by nas podźwignąć. Usprawiedliwia, gdy z pokorą przyznajemy się do błędu. Otwiera drzwi, gdy szukamy powrotu. Ona może wyprosić wszystko u swego Syna, ale to od nas zależy, czy Go posłuchamy i stągwie będą pełne wina. Czy może zrezygnujemy z tej modlitewnej oferty i będziemy próbowali sami napełnić naczynia. Tylko czym?

Gdy brak zdrowia, pieniędzy, przyjaciół, wtedy człowiek naprawdę może poczuć się jak na weselu w Kanie. Już czuje ten wstyd, zażenowanie. I wypadałoby szukać pomocy u bliźnich. Ale jakoś tak odrzucamy tę myśl. Maryja wtedy przychodzi z odsieczą miłości. Bo Miłości nie trzeba prosić, ona już wie. I działa. By Jej Syn uczynił kolejny cud. Czasem przez tego zdrowego, majętnego, nieprzyjaciela. Niezbadane są wyroki Boże.

 

Nowi Błogosławieni, Kardynał Wyszyński i Matka Czacka, niewątpliwie doświadczyli Krzyża. Można powiedzieć, że ich życie, to prawdziwa droga krzyżowa.

Jak sam Prymas wspomniał na łożu śmierci, że jego życie było jednym piątkiem. Cierpienie. Ofiara. Walka z diabłem. Ukrzyżowany Chrystus. To jego życie.

Smutne, ale prawdziwe. Poruszające. A mimo to nie zwątpił. Zachował tę radość nieba.

Zaś Siostra Elżbieta Róża nadała zawołanie swojemu zgromadzeniu: Przez krzyż do nieba.

Tak. Niewątpliwie. Doświadczona ślepotą i chorobą nowotworową wiedziała, co to znaczy krzyż. A jednak belki ją nie przygniotły, cierpienie nie było powodem do żalu i rozpaczy, a krzyż stał się drabiną, po której wspinała się na szczyt. By iść coraz wyżej, by doświadczyć ciepła, światła słońca, by nie zatopić się w marazmie, by poznawać coraz bardziej czym jest Miłość. Kim.

Ona miała tak wielką pogodę ducha, że aż zarażała i zadziwiała. Zawstydzała. Bo ona była światłem Nieba dla wszystkich ślepców. A przecież każdy z nas jest takowym.

Jak sama pisała w PAX ET GAUDIUM IN CRUCE, czyli Pokój i Radość w Krzyżu.

W CIENIU KRZYŻA. O cierpieniu.

(fragmenty)

 

Jest faktem niezaprzeczonym, że wszyscy ludzie wcześniej czy później, mniej lub więcej dotkliwie w ciągu swego życia cierpią. Cierpią młodzi i starzy. Już nawet niekiedy dzieci cierpią. Cierpią ubodzy i bogaci. Cierpią i wielcy, i mali tego świata. Dzieje ludzkości nas uczą, że cierpienie towarzyszyło ludzkości od początku jej istnienia.

Są cierpienia, które dotykają naraz całą ludzkość, całe narody. Są cierpienia, które spadają na mniejsze grupy ludzi lub na rodziny. Są cierpienia dręczące pojedynczych ludzi, czasem przez cały ciąg ich życia ich nurtują lub na czas krótszy lub dłuższy im towarzyszą.

Prócz zwykłych cierpień, jakimi są choroby, śmierć, nędza, niedostatek itd., jest cały szereg cierpień wywołanych wprost przez grzechy ludzkie, a często nawet przez wady, które w wielkiej mierze zatruwają życie domowe lub rodzinne w wielu wypadkach.

Szczególnie przy obecnej dechrystianizacji społeczeństwa są grzechy, które się bezwstydnie panoszą, przynosząc za sobą cały szereg nieszczęść i cierpień.

Świat obecny, pogański, nie rozumie racji cierpienia i buntuje się przeciwko niemu, nie znajdując na nie lekarstwa. Ludzie obecnych czasów nie umieją po większej części cierpieć i dlatego jest im źle.

+

Życie każdego człowieka jest próbą. O ile trzyma się prawa, o tyle dochodzi do nagrody wiecznej. Cierpienie jest próbą albo pokutą, a raczej karą, która się zamienia w pokutę, o ile człowiek dobrze cierpi.

Pan Jezus żyje i żyć będzie do końca wieków w swoim Kościele mistycznym. Żyje w każdym z nas. Jesteśmy raną albo zdrowym Jego ciałem. W nas podczas Męki swojej cierpiał lub otrzymywał pociechę i pomoc. Jako człowiek cierpiał, jako Bóg miał widzenie wszystkiego poza czasem.

+

Wiara sprawia, że człowiek przyjmuje każde cierpienie z głębokim przeświadczeniem, że Bóg je dopuszcza dla uświęcenia jego. Rozumie wtedy rację cierpienia. Nie tylko przyjmuje je z poddaniem się woli Bożej, ale nawet z wdzięcznością. Chociaż cierpi bardzo, z miłością zwraca się ku Bogu, bo wie, że za tym cierpieniem jest miłosierna Opatrzność Boża, która chce jedynie dobra jego.

Człowiek żyjący z wiary nie tylko ze spokojem i radością nawet przyjmuje większe cierpienia. Przyjmuje on w ten sam sposób wszelką przeciwność, która go spotyka. Wiara ta sprawia, że z męstwem i z wytrwałością wszystkie cierpienia swoje znosi. Ufać Bogu, że krzywdy człowiekowi nigdy nie zrobi, chociaż karci i próbuje, ale przeciwnie, otacza jednocześnie człowieka i zalewa go potokami łask płynących z Męki Pana Jezusa. Te łaski sprawiają, że człowiek mający głęboką wiarę we wszystkie prawdy, których Kościół uczy, stoi nieustraszony wobec cierpień, które go spotykają.

Tołstoj gdzieś powiedział (Wojna i pokój), że ludzie najwięcej podłości popełniają ze strachu przed cierpieniem i przed śmiercią. To jest wielka prawda. Człowiek, który wierzy, że cierpienia tej ziemi są niczym wobec szczęścia, które będzie miał jako nagrodę za nie w niebie, ten z porządku rzeczy będzie ze spokojem przyjmował cierpienia, które go spotykają.

Cierpienie, przyjmowane z wiarą w celowość tego cierpienia, daje rozwiązanie całego zagadnienia cierpienia. Kto na podstawie cnót teologicznych (wiara, nadzieja, miłość) żyje, idzie za wskazówkami dekalogu. Cnoty kardynalne (roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie, męstwo) uczą go, co mu wolno, a co mu zabroniono. Wszelkie ślady grzechów głównych tępi w sobie, bo wie, że są źródłem wszystkich jego złych uczynków, I dlatego nawet z myśli swoich je ściga, i skłonności nawet złe, które w sobie spostrzega, stara się za pomocą modlitwy i aktów przeciwnych zamieniać na cnoty.

Życie człowieka żyjącego z wiary, choć na pozór często szare i nudne, jest w rzeczywistości pełnym treści i światła. W swoich obowiązkach widzi on wyraz woli Bożej i dlatego stara się je spełnić dokładnie z miłości ku Niemu. Ma drogę jasno wytkniętą przed sobą i dlatego ze spokojem idzie naprzód, nie oglądając się na żadne względy ludzkie.

Co za wolność w tej zależności jedynie od Boga. Dary Ducha Świętego, które przepełniają duszę człowieka mającego Miłość w duszy, tę królową cnót teologicznych, sprawiają, że żyje w pełni życiem nadprzyrodzonym. Przeciwności, trudności i wszelkie cierpienia są szczeblami, po których coraz wyżej się ku Bogu wznosi.

„Dobremu – mówi święty Paweł – wszystko ku dobremu się obraca”.

Do tej pełni życia Bożego wszyscy ludzie są powoływani, nie tylko zakonnicy. Wszystkich Pan Jezus zaprasza, by przyszli zakosztować, „jak słodki jest Pan”. Do wszystkich Pan Jezus powiedział: „Jarzmo moje lekkie, a brzemię moje słodkie”. Powiedział również do wszystkich: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy obarczeni jesteście, a ja was ochłodzę”.

+

Bywają w życiu niektórych ludzi wielkie katastrofy, które druzgoczą, łamią, rwą i przewracają wszystko. Nic już nie pozostaje z tego, co wiązało z życiem. Uderzenie jest tak mocne, że za jednym zamachem ogołaca człowieka ze wszystkiego. Prócz miażdżącego bólu, zdaje się, że już nic jemu nie pozostaje. Bóg jest wtedy najbliżej.

Szczęśliwy ten człowiek, jeżeli wśród bólu, wyzwolony ze wszystkiego, tylko Boga szuka i Jego znajdzie. Wtedy pozostaje tylko dusza i Bóg, Bóg i dusza. Wtedy wśród cierpienia i bólu zaczyna człowiek nowe życie, życie pełne radości i szczęścia wśród cierpień, bólu i łez. Bóg mu dał to szczęście, „którego świat nie dawa”. Dał mu szczęście, które jest przedsmakiem nieba. Szczęśliwe te dusze, bo one prawdziwie przez Boga wybrane. Niech tylko do końca życia tylko Boga szukają.

Gdy człowiek raz zrozumie do gruntu, że cierpienie jest w życiu czynnikiem oczyszczającym i uzdrawiającym duszę, że jest mu wprost od Boga danym, wówczas każde cierpienie, każda przeciwność nawet, obracać mu się będzie na pożytek. Wtedy nauczy się tej wielkiej prawdy, że po każdym cierpieniu dobrze zniesionym wzbogaconą została jego dusza w skarby łask, które z całą oczywistością mu się okazują.

Przeciwności wykazują nam, jak słabymi jesteśmy, a jak bardzo pomocy Bożej potrzebujemy. W tej słabości jest początek doskonałości, wtedy człowiek przestaje ufać sobie, a coraz więcej ufa Bogu i tylko w Nim całą swoją nadzieję pokłada. „In Te Domine speravi, non confundar in aeternum” ( z łac. hymnu Te Deum: W Tobie, o Panie, nadzieję pokładam, niechże nie będę zawstydzon na wieki).

Życie każdego człowieka jest pełne drobnych, ale dotkliwych przykrości, które, jeżeli są brane z punktu widzenia wiary, przestają być przykrością.

Np. przykrą jest z początku każdemu uwaga, mniej lub bardziej delikatnie zrobiona. Najczęściej ludzie obecnych czasów obrażają się na tych, którzy im tę przykrość wyrządzają, okazują swoje niezadowolenie, mają żal do sprawcy przykrości. Ten żal chwilowy zmienia się często w antypatię, czasem w nienawiść. Wyobrażają sobie, że dlatego ich ta przykrość spotkała, że sprawca jej jest niesprawiedliwy, uprzedzony. Że sam ma takie lub inne wady i te wady zaczynają śledzić. Rozgoryczają się coraz bardziej, czują się nieszczęśliwymi.

Człowiek zaś, który na tę samą rzecz patrzy w duchu wiary, od razu zda sobie sprawę, że przykrość, która go spotkała, dlatego jest mu tak bolesną, że przyczyna zewnętrzna, która ją wywołała, trafiła w nim samym na coś złego, coś jeszcze nieoczyszczonego, np. na miłość własną, która go boli. Jeżeli ten człowiek ma sumienie w porządku, nie tylko się nie będzie gniewał na sprawcę przykrości, ale przeciwnie, będzie mu wdzięczny, że dzięki niemu może się z jakiejś wady poprawić.

+

„L’homme est un apprenti, la douleur est son maître. Et nul ne se connait, tant qu’il n’a pas souffert” (Alfred de Musset – 1810-1857: Człowiek jest terminatorem, cierpienie jego mistrzem. I nikt nie poznał samego siebie, dopóki nie cierpiał). Całe życie człowieka jest szkołą cierpienia. Dziwnie mało ludzie korzystają z tej szkoły.

Spotyka się czasem ludzi starych, którzy najmniejszej przeciwności znieść nie umieją. Bywa nawet, że uważają się za pobożnych. Naśladowanie Chrystusa Pana mówi, że: wielu ludzi idzie za Panem Jezusem aż do łamania chleba, ale niewielu chce z Nim pójść na Golgotę”.

Nie ma prawdziwej miłości Pana Jezusa, kto nie chce współcierpieć z Nim tu na ziemi. Sam Pan Jezus powiedział: „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój na ramiona swoje i naśladuje Mię”.

Cierpienie trzeba również umieć przyjmować jako należną sobie pokutę za grzechy. Któż może powiedzieć, że nie ma za co w życiu pokutować.

+

„nie nazywać mianem krzyża przykrości wypływających z naszych ułomności: miłości własnej nie ujarzmionej, braku umartwienia itd., i nie udawać męczenniczki, a przyjąć je jako zasłużoną karę za grzechy”.

+

Cierpienie dobrze przyjęte jest pokutą, jest czyśćcem. Co za szczęście móc po skończonym życiu wprost pójść do nieba. Na to Pan Jezus nic więcej od nas nie wymaga, tylko tego, byśmy na każdy dzień krzyż nasz codzienny cierpliwie dźwigali z miłości ku Niemu.

Bez tej nadziei i ufności w Opatrzność Bożą, któż by mógł i umiał cierpliwie znosić długie choroby, kalectwa trwające całe czasem życie.

+

Stoi Matka obolała,
Łzy pod krzyżem przepłakała,
Gdy na krzyżu Syn jej mrze.

(…)

Niech pod krzyżem z Tobą stoję,
Niech łzy Twoje będą moje,
Tego twego płaczu chcę

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

I Ty, któraś współcierpiała, Matko Bolesna, przyczyń się za nami.

 

Błogosławieni, módlcie się za nami.

 

Uwielbiamy Cię, Chryste, i błogosławimy Ciebie, bo przez Krzyż Twój święty świat odkupiłeś.

+


Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.

 

M.P.