Św. Stanisław biskup, męczennik – nasz patron!

STANISŁAW

 

                                           kaplica narodzenia św. Stanisława

To sprawa nie tylko Szczepanowa czy Krakowa. Sprawa nie tylko króla Bolesława Śmiałego. Sprawa historyków.

Stanisław. To ktoś więcej.

Święty, który utwierdził korzenie Kościoła w Polsce, stąd główny Patron Polski. A więc sprawa nie tylko wiary, ale Narodu.

Stanisław.

To nasze dzieje. Wzór. Odpowiedź. Umocnienie. Prawda.

To ktoś jeszcze nieodkryty, zapomniany.
Ale wiecznie żywy, mocny.

Z którego trzeba czerpać, brać garściami i postępować po stanisławowsku.

Wiedział o tym Karol Wojtyła, który jako papież był już bliski przyjęcia imienia Stanislaus.

I choć tak się nie stało, to czy nie można w nim zauważyć świętego Stanisława naszych czasów?

 

Dlatego dziękujmy Bogu za Stanisława. Za takiego Patrona.

I że sam patron Polski stał się patronem naszej skromnej, ale bogatej duchem parafii.

 

 

 

A oto fragmenty homilii abp Górzyńskiego, który przewodniczył uroczystościom ku czci świętego Stanisława, 9 maja 2021 na Skałce.

W miejscu, gdzie Biskup Stanisław zginął śmiercią męczeńską.

 

Kiedy zatem dzisiaj w uroczystej liturgii celebrujemy męczeńską śmierć biskupa Stanisława stajemy wobec misterium tego wydarzenia, czyli włączenia go w zbawcze dzieło Chrystusa, Jego Misterium Paschalne, które nie przechodzi do historii, ale „uczestniczy w wieczności Bożej, przekracza wszystkie czasy i jest w nich stale obecne. (…) trwa i pociąga wszystko ku Życiu” (KKK 1085).

 

To jest efekt Zmartwychwstałego i wszystkich tych, którzy Go poznali i żyli Jego Miłością.

Trwa i pociąga wszystko ku Życiu!

 

 

Fundamentalna prawda o Bogu, jak uczy nas dzisiaj św. Jan Apostoł, jest ta, że: „Bóg jest miłością”.

Prawda o człowieku jest natomiast taka, że jesteśmy grzesznikami.

Kto jest zdolny poznać tę prawdę?

Ten, kto ma udział w miłości Boga, „ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga”.

 

Boga, siebie i świat poznajemy przez miłość.

Dlatego Pan Jezus w mowie pożegnalnej na Ostatniej Wieczerzy swoje fundamentalne przesłanie poświęca przykazaniu miłości.

Ono stanowi klucz do zrozumienia wszystkiego, co objawił i co uczynił. Więcej, stanowi klucz do udziału w tym Jego Dziele. A jest to dzieło zbawienia świata, zbawienia człowieka. Dlatego Chrystusowe najważniejsze przesłanie brzmi: „Trwajcie w miłości mojej”.

Oto Boży pomysł na dzieje świata.

 

Czy ta nauka nas dzisiaj przekonuje?

Wydaje się, że powinna. Przecież jest o miłości.

A kto nie pragnie miłości?

Każde rozważanie na ten temat przykuwa uwagę.

Tyle tylko, że my już mamy nasze rozumienie miłości.

Od Pana Boga oczekujemy jedynie potwierdzenia tego naszego rozumienia. To obraz pięknych, niewypowiedzianych uczuć i doznań, wolnych od trudu i cierpienia.

A Chrystus miłości uczy przez krzyż. Uczy, że miłość jest dla nas ważna nie dlatego, że porusza nasze uczucia i daje miłe doznania.

 

I to są święta słowa. Bóg jest Miłością, to On ją wymyślił. I to On wie najlepiej, co nią jest.

A my, ludzie? Wszyscy jej pragną, ale według własnych wyobrażeń. Mało jest tych, którzy pragną ją poznać w pełni. Jaka ona jest naprawdę.

Zamiast tego walczymy z Kościołem, z księżmi, z myślą katolicką. Z tymi, którzy przedstawiają Prawdę, objawioną przez Chrystusa.

 

Oczywiście, nie wszyscy jej sprostujemy, nawet duchowni, ale sens prawdziwej Miłości ukazuje tylko nauka Kościoła. Im szybciej to zaakceptujemy, tym lepiej dla nas.

 

 

Miłość jest konieczna w procesie poznania Boga i świata, poznania człowieka, poznania siebie.

W poznawaniu prawdy nie wystarczy wiedza, potrzebne jest jej umiłowanie. „Ten bowiem, kto nie miłuje prawdy, wciąż jeszcze jej nie zna”, głosił papież Grzegorz Wielki.

Poznanie przez miłość jest życiową potrzebą człowieka.

Dziecku dużo bardziej niż wiedza pediatry potrzebne jest poznanie matki. Bo jest to poznanie przez miłość.

To o tym pisał św. Augustyn „Niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”.

Nie można mówić o pełnym szczęściu człowieka, który nie poznał Boga przez miłość.

Dlatego Chrystus swoje przykazanie miłości komentuje słowami:

„To wam powiedziałem, aby radość moje w was była i aby radość wasza była pełna”.

 

Boga trzeba pokochać, by móc Go poznać.

Jak to zrobić? Uczy nas tego Chrystus.

Musimy otworzyć serca, naprawdę wykazać dobrą wolę, bez osądu i zniechęcenia. Bez wystawiania na próbę. Bez przysłowiowej łaski.

Gdy nasze serce rzeczywiście otworzy się na Boży głos, to z czasem pozna Go i Miłość stanie się faktem.

Ale najpierw musimy zaufać, że Bóg nas kocha, dobrowolnie i bezinteresownie. Jak dziecko ufa i wie, że rodzice go kochają, tak i dla nas, Bożych dzieci, też powinno być oczywiste, iż Bóg nas miłuje.

I choć przychodzą kryzysy, kłótnie, zawody, żale, nieporozumienia, to miłość pozostaje na zawsze. Ona trwa. Nie da się jej wymazać czy porzucić.

Dlatego, gdy nasze relacje czy to z rodzicami, dziećmi czy z Bogiem się pogarszają, to następuje ból i cierpienie. Bo nie da się pokonać, zapomnieć, że się kocha.

 

 

Do tego poznawania przez miłość człowiek nie tylko został uzdolniony przez Boga, ale i zobowiązany.

Zaniedbanie tego zobowiązania ma najbardziej dramatyczne konsekwencje.

Z właściwą sobie sugestywnością przedstawił tę myśl autor „Boskiej Komedii”, którego rocznicę 700-lecia śmierci obchodzimy w tym roku.

Wchodząc przez bramę piekła pod okrutnym napisem kończącym się słowami: „Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie” spotka przedstawicieli wszystkich stanów i zawodów, ponoszących konsekwencje wszelkich możliwych grzechów.

Wszystkich tych mieszkańców piekła razem cechuje jednak wspólne zaniedbanie. Oprowadzający Dantego Wergiliusz opisuje ich tak: „Już się powoli przed nami odsłania miejsce, gdzie cierpią dusze pozbawione wielkiego dobra rozumu – poznania”.

Oto przyczyna piekła – brak poznania Prawdy.

W tym kontekście można się rozmarzyć: czy nie przydałby się nam dzisiaj nowy Dante Alighieri, zdolny skutecznie postraszyć piekłem wszystkich współczesnych leniwych i niechętnych do właściwego korzystania z Boskiego daru rozumu, daru poznania pełni Prawdy?

 

A Prawda ta jest dla nas dostępna.

Przynosi ją nam i objawia Chrystus.

Czyni to z myślą o nas, aby człowiek poznał i zrozumiał sam siebie. To, o czym słyszeliśmy przed chwilą w Dziejach Apostolskich stało się i w dziejach naszego narodu.

Tak o tym mówił św. Jan Paweł II w słynnym kazaniu na placu Zwycięstwa 2 czerwca 1979 roku:

 

Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek.

Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa.

Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa.

I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi.

Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski – przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi.

A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie.

W Nim stają się dziejami zbawienia.

 

Czy naprawdę wierzysz, czy umiesz to sobie chociaż wyobrazić, że Twoje dzieje toczą się w Jezusie. I to w Nim, i dzięki Niemu, stają się dziejami zbawienia?!

 

 

Człowiek potrzebuje pomocy. Świat ma tyle konkretnych potrzeb, które dostrzegamy i którym słusznie pragniemy zaradzić.

Dlaczego Pan Bóg nie ustanawia dzieła, które odpowiedziałoby na te potrzeby? Dlaczego nie posyła swojego mesjasza, który podjąłby się tego konkretnego zadania? Na takiego mesjasza świat czekał i nadal czeka.

A tymczasem z czym przychodzi Chrystus?

Przynosi prawdę i swojego Ducha.

Co ten dar Zmartwychwstałego wnosi w dzieje świata? Wnosi coś absolutnie kluczowego!

Bo prawdziwą potrzebą człowieka jest coś innego. Prawdziwym zagrożeniem dla świata nie są wirusy i ekonomiczne kryzysy, ale zatracanie się w grzechu.

 

To tego nie zrozumieli oponenci Jezusa z Nazaretu.

Gdyby przyszedł jako uzdrowiciel z chorób cielesnych i pomysłodawca na doczesny dobrobyt nie poszedłby na krzyż, ale do królewskiego pałacu.

Ale On przyszedł uzdrowić ludzkość z prawdziwej choroby, tej, która leży u źródeł każdej ziemskiej niedoli, i która uśmierca na wieczność, z grzechu.

Z tej choroby uzdrowić może tylko Bóg.

I Bóg to uczynił w Jezusie Chrystusie.

 

Szlachetną i konieczną jest rzeczą dążenie do zaradzania ludzkim potrzebom, do rozwoju świata. Ale czy można to uczynić nie rozumiejąc człowieka, nie znając go i odrzucając fundamentalną prawdę o nim?

W tę prawdę o człowieku wpisana jest jego grzeszność. Zbawczym działaniem posłanego Kościołowi Ducha Świętego jest „przekonać świat o grzechu”.

Bez zrozumienia tajemnicy zła nie można człowiekowi pomóc. Na nic zdadzą się wysiłki i umiejętności w budowaniu ziemskiego dobrobytu bez świadomości potęgi destrukcji tkwiącej w grzechu.

Jednostki i narody zapłaciły i płacą ogromną cenę za niedocenianie mysterium iniquitatis, tajemnicy nieprawości, dewastacyjnej siły zła.

 

Skutki takiej postawy opisał św. Jan Paweł II w książce Pamięć i tożsamość analizując jak „powstawały i rozwijały się ideologie zła, jakimi były nazizm i komunizm”.

Człowiek został sam: sam jako twórca własnych dziejów i własnej cywilizacji; sam jako ten, który stanowi o tym, co jest dobre, a co złe, jako ten, który powinien istnieć i działać ‘etsi Deus no daretur’ – nawet gdyby Boga nie było. (…) dzieje się to po prostu dlatego, że odrzucono Boga jako Stwórcę, a przez to jako źródło stanowienia o tym, co dobre, a co złe. Odrzucono to, co najgłębiej stanowi o człowieczeństwie, czyli pojęcie „natury ludzkiej” jako „rzeczywistości”, zastępując ją „wytworem myślenia” dowolnie kształtowanym i dowolnie zmienianym według okoliczności.

 

Ileż zjawisk, które dziś obserwujemy tłumaczą nam te powyższe słowa.

 

Prawda o Bogu Wcielonym, o Jezusie Chrystusie niesie w sobie jeszcze jedną fundamentalną dla człowieka myśl.

Wokół niej osnuta jest cała opowieść Boskiej komedii Dantego. Jest to prawda o sądzie ostatecznym, o końcu świata. Czy my tej prawdy dzisiaj do czegoś potrzebujemy?

 

Odpowiedź na to pytanie daje filozof, nie teolog, Leszek Kołakowski.

Mówi tak:

Moja odpowiedź brzmi: bardziej niż kiedykolwiek. Przyswojenie sobie apokaliptycznego patrzenia na świat jest prawdopodobnie warunkiem, aby rasa ludzka mogła przeżyć i uniknąć apokalipsy samozagłady, wielkiego Końca, który sama sobie przygotowuje. (…) Czyż nie jest tak, że – jak wszyscy widzą – nasza rozpaczliwa zachłanność, ciągle rosnąca spirala potrzeb, nasze oczekiwanie, iż wszyscy, łącznie z najbogatszymi, nie tylko mamy prawo, by mieć coraz więcej wszystkiego, ale rzeczywiście mamy coraz więcej – że to wszystko doprowadziło nas do punktu, w którym skumulowane napięcie spowoduje przerażającą katastrofę? Mówią to niektórzy nieliczni księża, to prawda – ale są ośmieszani; to znaczy: Jezus jest ośmieszany. (…)

Ale my wiemy, że On ma rację. Wiemy, że przynajmniej dla części wielkich problemów ludzkości nie ma rozwiązań czysto technicznych czy organizacyjnych, że wymagają one tego, co Jan Chrzciciel nazwał metanoją, przemianą duchową. A tej przemiany z definicji nie można wywołać w sposób techniczny. Polega ona na uznaniu, że korzenie zła są w nas, w każdym z nas, zanim wrosną w instytucje i doktryny.

 

Trzeba wpierw uformować człowieka.

Potrzebna jest praca nad człowiekiem, bo nawet najdoskonalsze struktury i mechanizmy społeczne zdewastuje zdeprawowany człowiek.

Podobnie jak w najgorszych strukturach człowiek prawy zachowa się szlachetnie.

 

I to są także święta słowa. Każdy system to człowiek.

I to od niego, pojedynczego, zależy całość.

To jednostka powinna myśleć i działać, tworzyć piękną wspólnotę.

 

Wiemy przecież, że w czasach komunizmu byli Ci, co zachowali się jak trzeba. Ba! W czasie wojny iluż takich było?

Tak samo jest i dzisiaj.

Kiedy narzekamy na jakiś system, np. Służbę zdrowia, to wiedzmy, że za wszystkimi papierami i procedurami, za ministrem i ustawami, kryje się człowiek. I to od niego zależy, czy zostanie zachowana godność ludzka, bezinteresowna troska i chęć wykwalifikowanej pomocy, czy nie. Dotyczy to wszystkich.

To wszystko jest w nas. W naszych rękach. I głowach. Sercach?

 

 

Wychowanie człowieka, to nie tylko wykształcenie. Człowiek, to zdecydowanie coś więcej niż wiedza i maniery.

Największe zbrodnie ludzkości, to nie dzieło ciemnych mas, ale wykształconych elit, często wyrafinowanych smakoszy kultury.

Do wychowania prawego człowieka, cnotliwego obywatela, potrzebna jest wspomniana metanoja, przemiana duchowa. Nie jest to łatwe i atrakcyjne działanie.

Cnota, dobra jest by ją wychwalać i podziwiać, trudniej ją formować a najtrudniej ją posiąść.

 

Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński w kazaniu wygłoszonym w Szczepanowie 7 maja 1978 r. mówił:

 

„Kościół w obronie Ewangelii i swego posłannictwa musi niekiedy mówić twarde słowa prawdy.

Nie walczy jednak z ludźmi, tylko z ich błędami i grzechami, z niesprawiedliwością i krzywdą, której się dopuszczają.

Jak biskup Stanisław walczył z błędami i grzechami i przez to stał się sztandarem ładu społecznego, tak i Kościół nie walczy z ludźmi, lecz z grzechami, błędami, nadużyciami i niesprawiedliwością, ukazuje problemy, które należy rozwiązać, aby uniknąć gorszych jeszcze nieszczęść”.

 

Król Bolesław Śmiały, w zgodnej ocenie historyków, miał dużo cech predestynujących go do bycia dobrym, czy wręcz wybitnym władcą. Niestety, jego życiowym błędem i dramatem stało się to, że w walce o dobro ojczyzny i poddanych biskupa Stanisława wziął za wroga zamiast za sprzymierzeńca.

 

 

I tak, Drodzy Parafianie, chciałabym zostawić nas na tych słowach.

Podejmijmy refleksję.

 

I pamiętajmy, że ten kto mówi prawdę, kto czasem gani, kto napomina, nie zawsze jest naszym wrogiem.

Czasem ktoś widzi w nas o wiele więcej niż my sami. I nie może pozwolić na zaprzepaszczenie takiego skarbu…

 

Biskup Stanisław widział skarb w naszej Ojczyźnie, w jej dziejach, w jej ludziach. Widział go dzięki Chrystusowi i chciał, by zobaczył go również sam Król.

Niestety ten, powodowany agresją i pychą, nie zobaczył w biskupie mądrego przyjaciela.

I tak Prawda znów została ukrzyżowana.

Biskup stał się męczennikiem, a król wygnańcem i dozgonnym pokutnikiem.

Taka jest cena wolności.

Gdyby rozwiązywać nasze problemy po rozmowie z Bogiem, w modlitwie, świat i dzieje wielu ludzi wyglądałyby zupełnie inaczej.

 

 

Dlatego, gdy wielu już pragnie pozbyć się Boga z życia, niech się zastanowi, jaki świat szykuje sobie i następnym pokoleniom.

Uczmy się od Stanisława.

Pamiętajmy! On jest naszym sprzymierzeńcem w Dobru.

W końcu i za nas oddał życie.

 

M.P.