Święto Narodzenia Maryi, Bożej Rodzicielki

NA URODZINY MARYI

 

Na urodziny Naszej najlepszej, najpiękniejszej Orędowniczki chciałabym poddać refleksji relację jej wielkiego czciciela, zdecydowanie jednego z największych, relację z Nią, Jasnogórską Panią.

Mowa oczywiście o Słudze Bożym kardynale Wyszyńskim.

Jesteśmy już prawie w przededniu jego Beatyfikacji, stąd skupienie uwagi na tej nietuzinkowej osobie.

Pisać można wiele, to temat nieprzebrany.

Ale dziś najważniejsze: Matka i jej syn. Maryja i ksiądz Stefan.

Ich symbioza, niezwykle intymna relacja, wzajemność, współpraca.

Jesteśmy wdzięczni Maryi za tak wielkiego Polaka, za Ojca Opatrznościowego. Składamy hołd podzięki. Wierzymy, że obcujecie za nami. Jesteście blisko.

 

Jan Nowak Jeziorański powiedział o Prymasie Tysiąclecia:

 

„Jedyną jego bronią był krzyż, jedyną siłą wiara, jedynym wojskiem bezbronny, lecz wierny Polski lud”.

 

Jak można przeczytać w jednym z artykułów:

 

W jego życiu spełniła się zasada, że nie można innym dać tego, czego samemu się nie posiada, nie można przekazać tego, czego samemu się nie rozumie.

Prymas Wyszyński dał polskiemu i powszechnemu Kościołowi konkretne rozwiązania teologiczne i pastoralne o charakterze mariologicznym, oparte na osobistym doświadczeniu wiary, modlitwie, studiowaniu nauczania Kościoła.

 

On niewątpliwie miał wiele. Wiele posiadał i wiele rozumiał. Stąd też wiele dawał. Wiele przekazał.

Nie zdajemy sobie sprawy z tego bogactwa i zaszczytu. Przechodzimy obojętnie, bezrefleksyjnie. Oczywiście ze stratą dla siebie.

 

Ale skąd się wzięło to wszystko u księdza Prymasa? Skąd takie zamiłowanie do Matki Jezusa?

To ziarno zasiane za młodu zaowocowało stokrotnie. Młody Stefan wychowywał się w bardzo religijnej rodzinie, gdzie dominowała pobożność maryjna.

 Ojciec długie godziny spędzał w kościele, modląc się. Obojgu rodzicom bliski był kult Matki Bożej:

„Mój ojciec z upodobaniem jeździł na Jasną Górę, a moja matka do Ostrej Bramy. […] Oboje odznaczali się głęboką czcią i miłością do Matki Najświętszej i jeżeli – co na ten temat ich różniło – to wieczny dialog, która Matka Boża jest skuteczniejsza: czy ta, co w Ostrej świeci Bramie, czy ta, co Jasnej broni Częstochowy…”.

„Te podróże moich rodziców, ich dążenia i rozmowy, wspomnienia łask otrzymanych i uzyskanych pomocy, głęboko utkwiły w mojej chłopięcej duszy. Zdaje się, że stworzyły fundament dla ufności i nadziei ku Matce Boga, która mnie nigdy nie opuściła” – wspominał po latach Prymas. Cała rodzina modliła się codziennie przed obrazami Matki Boskiej Częstochowskiej, Ostrobramskiej i Nieustającej Pomocy.

 

Tak więc wszystko zaczęło się w domu. Od kołyski. Wiara Stefana rosła i umacniała się. Ale też poddawana była wielkiej próbie. Na przykład wtedy, gdy stracił matkę. Nie buntował się, ale przyjął z pokorą wolę Boga. Co z resztą potrzebne mu było w przyszłości. Swoją miłość przelał definitywnie na Matkę Wieczną, Matkę Boga, Maryję.

To Ona doprowadziła go do seminarium. To Ona miała go w opiece podczas ciężkiej choroby. Sam kleryk modlił się, aby dożyć do święceń, by mieć możliwość odprawienia choć jednej Mszy świętej.

I stało się.

Święceń kapłańskich udzielono mu w kaplicy Matki Bożej w katedrze włocławskiej. To mu dodawało otuchy.

„Skoro wyświęcono mnie na oczach Matki, która patrzyła na Mękę swojego Syna na Kalwarii, to już Ona zatroszczy się, aby reszta zgodna była z planem Bożym”.

Pierwszą Mszę św. przyszły prymas Polski odprawił na Jasnej Górze w dniu Matki Bożej Śnieżnej, 5 sierpnia 1924 r. Przybył tam ze względu na pragnienie dochowania wierności nabożeństwu do Matki Bożej, w którym wzrastał od dziecka.

 „aby mieć Matkę, która już będzie zawsze, która nie umiera, aby stanęła przy każdej mojej Mszy”

 

Następnie pojechał do Lichenia, gdzie pozostał przez kilka miesięcy. Podczas tego pobytu objawy choroby ustąpiły. Wyszyński był przekonany, że stało się to za sprawą Matki Bożej. Mówił później, że Maryja go uzdrowiła.

A jakże inaczej!

 

Doświadczając interwencji Maryi w czasie wojny polsko-rosyjskiej oraz w swojej chorobie, zobaczył, że jest Ona Tą, która aktywnie działa w świecie dla dobra swych dzieci.

Doświadczenie Jej opieki w wymiarze indywidualnym i wspólnotowym odcisnęło się na osobie przyszłego prymasa i miało znaczący wpływ na jego postępowanie.

Doświadczenie to wymagało jeszcze intelektualnego pogłębienia i refleksji.

Później mówił, że Maryja szła przed nim jako światło, gwiazda, życie, nadzieja i wspomożycielka w ciężkiej sytuacji.

„I wydaje mi się, że stawiając wszystko na Bogurodzicę, nie zostałem zawiedziony” – wyznał.

 

Od czerwca 1942 r. do końca wojny przebywał w ośrodku dla niewidomych w Laskach, przez który w czasie wojny przewijało się wielu ludzi. To tu spotkał i ukochał Matkę Elżbietę, z którą to będzie beatyfikowany.

 „Podtrzymywałem na duchu strwożonych sytuacją przyfrontowego życia głównie modlitwą do Matki Bożej” – wspominał Wyszyński.

„Rzecz znamienna – chociaż zakład przechodził przez bardzo ciężkie chwile ostrzału artyleryjskiego, pacyfikacji Kampinosu itp., nigdy nie byliśmy zmuszeni do odłożenia wieczornego różańca”.

Obecność i postawa ks. Wyszyńskiego była bardzo ważnym znakiem dla wszystkich osób w Laskach.

 

Ksiądz Wyszyński kierował się drogą, którą wyznaczyła mu Maryja.

Według niego to Ona jest wzorem dla kapłanów we wcielaniu rzeczywistości Boga w rzeczywistość ziemską.

Matka Boża jest najdoskonalszym przykładem oddziaływania Trójcy Świętej na człowieka.

 

Nominację biskupią otrzymał 25 marca 1946r.

Uznał Biskup Nominat za znak, że „Maryja musi być Virgo Auxiliatrix i trzeba z tego znaku skwapliwie korzystać, trzeba się uchwycić tej kotwicy jako nadziei”.

Wówczas, jak sam wyznał, zawahał się wobec woli Bożej, ponieważ widział siebie raczej jako wykładowcę katolickiej nauki społecznej, publicystę, działacza społecznego, lecz szybko uznał, że trzeba szukać pomocy u Maryi Jasnogórskiej, a wszystko inne będzie dodane. Dlatego też na miejsce konsekracji wybrał Jasną Górę. Sakrę biskupią przyjął 12 maja 1946 r., a 3 maja (Uroczystość Matki Bożej Królowej Polski) rozpoczął tam rekolekcje.

Z perspektywy czasu stwierdził, że Maryja jest najprostszą i najpewniejszą drogą jego życia, że dzięki tajemnicy, której on „absolutnie nie rozumie, została Ona właśnie wtedy postawiona na jego drodze”, aby go wspomagać w biskupiej posłudze.

 

Nabożeństwo do Matki Najświętszej – od chwili, gdy został prymasem – stało się programem jego pracy.

Do czasu uwięzienia, jak obliczył, wygłosił przeszło tysiąc kazań poświęconych Matce Bożej. Z czasem zauważył, że wszystkie ważniejsze dla niego sprawy działy się w dni poświęcone Matce Bożej (np. nominację na arcybiskupa warszawsko-gnieźnieńskiego Pius XII podpisał 16 listopada, w dzień Matki Bożej Miłosierdzia) i jeszcze przed uwięzieniem zaczął podejmować ważne decyzje w dni maryjne.

 

Czas biskupstwa, a zwłaszcza początek posługi na stolicy prymasowskiej naznaczony był bardzo trudnymi wydarzeniami dla Kościoła w Polsce. Kościół podlegał nieustannym naciskom, sam Wyszyński był coraz bardziej prześladowany. Wtedy szukał ratunku i pomocy u Matki Bożej, która nie zawiodła go we wcześniejszych trudnych doświadczeniach życiowych.

W tym czasie dojrzewała w nim myśl o oddaniu się Jej w niewolę, aby tym aktem zaufania i pokory wyprosić u Jezusa wolność dla Kościoła w Polsce. Uczynił to niedługo po swoim uwięzieniu. Zawierzenie się Matce Bożej było tajemnicą jego życia i „strategią służby biskupiej”.

W więzieniu złożył akt osobistego oddania się Matce Bożej. Stało się to w Stoczku Warmińskim, 8 grudnia 1953 r., w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP.

W zapiskach z okresu uwięzienia tematyka maryjna stanowi znaczną część zainteresowań prymasa. W sobotnie dni pisał refleksje na temat wezwań z litanii loretańskiej, dwukrotnie przestudiował francuską encyklopedię maryjną. We wszystkich jego wypowiedziach po okresie uwięzienia widać pogłębioną teologicznie katechezę maryjną, która dojrzewała na modlitwie i studium, zaś jej celem była troska, aby jego maryjne inicjatywy duszpasterskie nie były tylko zewnętrznym aktem pobożności, ale rzeczywistym przeżywaniem z Matką Bożą prawdy o obecności Boga pośród swego ludu.

 

Czy i my rzeczywiście przeżywamy z Maryją tę prawdę, że Bóg, jej Syn, jest obecny pośród nas? Jest obok mnie?

Czy Litanie, czy Różaniec są przyczynkiem do pogłębiania tej relacji, nie tylko z Matką Bożą, ale z samym Jezusem?

Czy to suche, pełne rutyny, marazmu “modlitwy”?

Czy odnajdujemy w tym “spotkaniu” entuzjazm, spokój, poruszenie serca?

 

Czasy Prymasa Wyszyńskiego były jednymi z najtrudniejszych. Czy można wyobrazić sobie gorsze?

Niewola, wojna, walka na śmierć i życie, stalinizm…

Dla ludzi wiary kolejny egzamin, czas świadectwa. Dla Kościoła okres krwawego starcia.

 

W przekonaniu prymasa Wyszyńskiego największym niebezpieczeństwem dla Polaków była systemowa ateizacja. Polsce groził teraz nie potop szwedzki, ale zalew czerwony. W nowej sytuacji obrona Jasnej Góry to jest „obrona chrześcijańskiego ducha narodu, to obrona kultury rodzimej, obrona jedności serc ludzkich – w Bożym Sercu, to obrona swobodnego oddechu człowieka, który chce wierzyć bardziej Bogu niż ludziom, a ludziom – po Bożemu. Obrona Jasnej Góry – to zwycięstwo nad sobą, nad tym wrogiem, którym sam jestem”.

Koncepcja Jasnogórskich Ślubów Narodu nawiązywała do roli Polski jako przedmurza chrześcijaństwa. Śluby Jasnogórskie, jak śluby Jana Kazimierza, miały zmobilizować ludzi do stawienia oporu stalinowskiej władzy, do obrony religii.

Kard. Wyszyński w 1956 r. zaproponował więc Polakom, by jako naród oddali się w duchową niewolę Maryi, zobowiązując się jednocześnie do pracy nad odnową moralną i duchową. Był przekonany, że zawierzenie się Maryi, a co za tym idzie, pogłębienie wiary i umocnienie się w chrześcijańskiej moralności, przyniosą zwycięstwo w życiu indywidualnym, rodzinnym i społecznym.

Śluby Jasnogórskie, które były podsumowaniem maryjnej duchowości kard. Wyszyńskiego, wymagały konkretnej, systematycznej formacji duchowej.

Mobilizowały one do odpowiedzialności za konkretne sfery życia, takie jak nierozerwalność małżeństwa, ochrona życia poczętego, troska o biednych, walka z pijaństwem.

Droga maryjna to również kształtowanie w sobie cnót, takich jak wierność, pracowitość, sumienność, wyrzeczenie się siebie.

Wynika to z naśladowania życia Maryi, oddanej Jezusowi, skupionej na czynach, a nie na słowach.

Śluby Jasnogórskie miały zmobilizować wiernych, by poszli za Maryją do walki ze złem. To była maryjność bardzo wymagająca, której sednem było naśladowanie życia Matki Bożej w oddaniu Jezusowi.

„Nie wystarczy się modlić do Matki Bożej w niedzielę i święto; trzeba współpracować z Nią, przyjmując odpowiedzialność za Kościół, idąc Jej śladami, nawet jeśli to droga pod krzyż”.

 Pobożność maryjna według prymasa, to nie słowa, ale czyny.

 

Tak więc należy ukochać Maryję gestem, postawą, decyzją i działaniem. Słowa same nie wystarczą. “Zdrowaśki” nic nie pomogą, jeżeli nie będziemy ludźmi zawierzenia w sercu i umyśle. Chodzenie na nabożeństwa nie mogą być zwykłym odhaczaniem powinności, jakby ktoś sprawdzał listę obecności.

Miłość to czyn. To poświęcenie, ofiara, miłosierdzie. To jednoczenie, wybaczanie, przepraszanie, wewnętrzna przemiana, zmiana zachowania, traktowania. Pojmowania rzeczywistości.

To zachowywanie w sercu i kontemplacja wydarzeń, słów, relacji. Na wzór naszej Ukochanej Matki.

Musimy przyjąć, że są od nas rzeczy większe, że jest Bóg, który to stworzył wszechświat i człowieka. Nie tylko stworzył, ale i ukochał. Przebaczył i odkupił. Zbawia. Jest pośród nas. Dzięki także wierności, pokorze i ufności młodej dziewczyny z Nazaretu. Dzięki modlitwie i łasce świętych rodziców, Anny i Joachima.

By w życiu mogło dojść do wielkich zdarzeń, do radosnych chwil, sukcesów i uczty potrzeba wiele poświęceń, wyrzeczeń i odwagi. Sił i zawierzenia. Wierności do końca.

Taką jaką miała Maryja. Taką jaką miał Kardynał Wyszyński.

Taką jaką może i my mamy. Ja czy Ty.

Może przez nas będą mogły dojść do skutku wielkie dzieła, wielkie sprawy. Kto wie. Dlatego warto mówić “fiat” Bogu. A co siebie samych, stać na straży swej powinności i powołania. Swojej misji.

Maryja jest tą, przez którą Syn Boży zostaje wcielony w świat. Maryja jest naszą gwiazdą, która prowadzi do Światłości. Maryja jest symbolem, który przypomina nam, że KAŻDY człowiek jest powołany do świętości. Świętości, czyli pójścia za Chrystusem, spełnieniem Jego woli. By bardziej On wzrastał, nie my. Nie mylmy tego z wyuczoną pobożnością. Nie wszyscy święci byli idealni. Popełniali błędy, grzeszyli, upadali. Ale w końcu się podnieśli i robili to nieustannie. A przy tym czynili “swoje”, czyli to, co Bóg przykazał. Często nie były to spektakularne rzeczy, widzenia, ekstazy, ale codzienne zabieganie o dobro, pilnowanie porządku, wzrastanie w wartościach, wychowanie bliskich w duchu wieczności, ukochanie ojczyzny, konsekwentna walka z nałogami, rzetelna praca, pilna nauka, pokora w sukcesach, siła w porażkach. Wrażliwość na potrzeby innych. Napominanie błądzących. Pomaganie upadającym. Dbanie o zdrowie, o chorych. Niezostawianie w potrzebie, nieopuszczanie w kryzysie. 

Codzienne cegiełki, z których buduje się twierdzę życia.

Każdy z nas wie o co chodzi. Każdy z nas bowiem to czuje, gdy doświadcza takiej osoby.

Bądźmy takimi ludźmi, przy których chce się żyć. Chce się żyć dobrze.

A nie tylko osobami-lekcjami, o których chce się tylko zapomnieć.

 

 

3 maja 1957 r. rozpoczęła się Wielka Nowenna, która trwała do 1966 r., do obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski.

 

Prymas rzeczywiście był przekonany, że Kościół i Polska wchodzą w decydujący moment historii. W tym czasie miało się rozstrzygnąć, czy Polacy będą nadal narodem wierzącym, czy przeciwnie – nastąpi ostateczna akceptacja nowych standardów moralnych, wprowadzanych przez ateistyczny komunizm. Od tego momentu w historii zależy być albo nie być chrześcijańskiej tożsamości narodu, ale również to, jak długo jeszcze panować będzie komunizm.

„Los komunizmu rozstrzygnie się nie w Rosji, lecz w Polsce” – przepowiadał kard. Wyszyński.

 

I tak jak przepowiadał, tak też się stało. Bo swoją mądrość, troskę i pilność pozyskiwał ze Skarbu nieprzebranego.

Dzięki osobie Stefana Wyszyńskiego Polska ostała się chrześcijańska. Katolicka. Wierna dziedzictwu, historii i kulturze. Za które nasi rodacy oddawali życie.

Dziś, nie czujemy wdzięczności, nie dostrzegamy tego Męża Stanu, Ojca Opatrznościowego. Nie widzimy łaski Boga, który nie zapomniał o swoim ludzie, lecz zesłał do niego Swego Syna. Zostawił też pośród nas Matkę, Maryję. I posłał “swoich” ludzi, którzy przebili ten mur niewierności, którzy przeszli przez kanał ciemności, stali się filarami chroniącymi od upadku.

 

Kościół się ostał. Jako wspólnota, jako dziedzictwo. W mrocznych czasach był ostoją, oazą wolności. Choć i jego nie ominęły zdrady i zaniedbania. Mimo to przetrwał, bo czuwała nad nim Królowa Wszystkich Świętych. Ta prawdziwie bez skazy, Niepokalana. Matka Kościoła.

Stąd wielkim pragnieniem serca i wyznacznikiem w działaniu było zapewnienie Matce należnego miejsca, wezwania i wspomnienia. Dlatego Ksiądz Kardynał tak bardzo zabiegał u samego papieża, by oficjalnie ustanowił Maryję Matką Kościoła. Na całym świecie.

I stało się. Do kalendarza liturgicznego w Polsce zostało wprowadzone święto już 4 maja 1971r. W Kościele Powszechnym jako obowiązkowe dopiero w 2018r.

 

Czyż Prymas Wyszyński nie był zakochany w Maryi? Czy to nie była przeczysta Miłość, oblubieńcza i synowska? Czy nie walczył o nią, o jej imię, o jej cześć? Czy nie nauczał o niej, o jej postawie miłości? Czy nie ufał jej, nie ofiarowywał się jej sercu, nie składał skroni na jej dłoniach? Czy bał się oddać jej w niewolę? By być tylko jej. A im bardziej jej, tym mocniej jej Syna?

 

On bez wątpienia zawierzył się całkowicie Najświętszej Panience. Chciał tego samego dla całego rodzaju ludzkiego, bo pragnął szczęścia każdego człowieka.

Mocno postulował w Stolicy Apostolskiej o ten akt.

Ostatnią prośbę o poświęcenie Matce Bożej Kościoła i świata prymas złożył na ręce Jana Pawła II po 176. Konferencji Plenarnej Episkopatu Polski, 16 października 1980 r.

Biskupi prosili wówczas o kolegialne zawierzenie rodziny ludzkiej Niepokalanemu Sercu Maryi, Matce Kościoła, dla uratowania ludzkości oraz o ogłoszenie Roku Maryjnego.

Rok Maryjny był przewidywany jako celebracja rocznicy narodzin Maryi przed dwoma tysiącami lat oraz jako adwent maryjny przed obchodem dwóch tysięcy lat od narodzin Jezusa Chrystusa. Biskupi wskazywali też Rok Maryjny jako najbardziej odpowiedni moment na dokonanie poświęcenia świata Matce Kościoła.

Jan Paweł II, w niecały miesiąc po zamachu na jego życie, 7 czerwca 1981 r. zawierzył Maryi Kościół i świat, ponawiając tenże akt 8 grudnia tegoż roku. Natomiast 13 maja 1982 r. udał się do Fatimy, aby Matce Bożej podziękować za uratowanie mu życia. Tam też kolejny raz zawierzył świat Maryi, Matce Jezusa Chrystusa i Matce Kościoła.

 

Bo gdy kogoś kochasz walczysz o niego do końca.

Jak widać Kardynał Stefan zawalczył nawet po swojej śmierci, już nie bezpośrednio, ale przez ręce swego duchowego syna, Jana Pawła II Wielkiego, który sam powiedział, że gdyby nie Prymas Tysiąclecia nie byłoby Papieża Polaka.

A Maryja? No cóż.

Patrzcie, jak miłują moje dzieci. Patrzcie, do czego doprowadza współpraca z łaską. Ja tego doświadczyłam. I pragnę, byście i Wy tego doświadczyli.

Ja jestem z Wami. W Kanie ludzkości. W Kanie każdej rodziny. I wszystko widzę. I działam, bo nie pozwolę by moim dzieciom działa się krzywda. Na każdą pustą stągiew, na każdy brak, odpowiem. Wyproszę mego Syna.

Wy tylko słuchajcie i czyńcie to, co Wam powie.

To jest moje życzenie. I najlepszy prezent.

 

Róża duchowa posłuszeństwa Miłości.

M.P.