Dziecko: brzemię czy radość?

Drodzy,

Rozpoczęliśmy Wielki Post 2021!

Już dziś Pierwsza Niedziela tej niezwykłej podróży ducha.

 

Jednak, by dobrze wejść w ten czas zwiększonej czujności i refleksji, musimy pozbyć się uprzedzeń, co do Wielkiego Postu.

Często się nam wydaje, iż jest to jedna wielka beznadzieja, coś niesamowicie przygnębiającego i przez to już na starcie czujemy zniechęcenie. I znużenie.

Czasy nie pomagają. Polaryzacja społeczeństwa, pandemia i światowa kwarantanna, i wszystkie tego skutki. Czujemy zmęczenie i zaburzenie relacji.

A jak wygląda nasza relacja z Tym, Który kocha nas najbardziej, bezgranicznie i bezinteresownie. Jak wygląda nasze ja z Chrystusem?

 

Czas tak szybko mija. Dopiero co był Adwent i Boże Narodzenie.

Dziś już nie ma obok nas stajenki i żłóbka. I Małej Dzieciny. I całej świątecznej otoczki. Blask świateł, dźwięk kolęd, zapach choinki. I Nowy Rok. Trzej królowie też już wyruszyli w drogę powrotną. I Jezus już ofiarowany. Wydoroślał. Ochrzcił Go Jan. W roku liturgicznym skończył już 30 lat. Wyszedł z domu, zostawił Maryję. Józef już dawno nie żyje. Jezus wędruje teraz ze swoimi uczniami. I naucza. I czyni cuda. I uczy kochać. A przecież jeszcze był taki maleńki…

Tak jak i my. I wielu z nas. Tacy mali, młodzi, a teraz dorośli i coraz starsi. Z nowymi obowiązkami, z nowymi ludźmi.

Tak i u nas. Wielu już odeszło. Nie widzimy znajomych twarzy. Nie usłyszymy ich głosu. I tak jakoś smutno, i tęskno. Dziwnie. Bez nich. Puste miejsca.

Tak, czas Bożego Narodzenia dobiegł końca.

Ale czy naprawdę zapomnimy o tym świętym czasie? O radości, o cieple, o miłości, która narodziła się w zimnie, wśród zwierząt. Miłość, która przyciągnęła ludzi, która dała im nadzieję i wiarę, że słowo Boga jest zawsze godne zaufania.

Boże Narodzenie ma w nas trwać przez cały rok. Każdy z nas chowa głęboko w sercu czas tych świąt i pamięta, i powraca do lat dzieciństwa, do tego czasu oczekiwania i przyjęcia największego prezentu, który Bóg ofiarował całemu światu.

Dlatego niech nasze relacje dalej będą pełne serdeczności, zaufania, ciepła i troski. Miłości. Wielki Post jest tym właśnie. Przypomnieniem i zwielokrotnieniem tej miłości. Ale już bez otoczki. W surowości, dyscyplinie, czynie pokutnym, modlitwie, jałmużnie. By nie uciekło nam najważniejsze, byśmy zauważyli istotę, to co jest Źródłem i Początkiem. MIŁOŚĆ BOGA do człowieka.

 

Gdy jednak popatrzymy na ulice, na marsze i krzyki, postulaty i walkę. Kobiet. O “wolny wybór”. To jakoś tak zimno na sercu, smutno i przykro. Gdzie to Boże Narodzenie? Gdzie ta Mała Dziecina? Ona też nie miała miejsca w gospodzie, nie miała dogodnych warunków w żłobie. Ale była zdrowa. Piękna Boża Dziecina. Nie wszystkie jednak dzieci rodzą się piękne, sprawne, zdrowe… Czy takie nowonarodzone dziecię, zdeformowane, któremu świat daje kilka minut życia, zasługuje na ludzkie traktowanie, w ogóle na przyjście na świat? A czy warte jest miłości, ratowania i poświęcenia? Może jedynie jest potworem, czymś, a nie kimś? Czy to jego wina?

Mała Dziecina rodzi się w każdej dziecinie. Czy ładnej, czy chorej, czy kochanej, czy niechcianej. Rodzi się w niej, bo jest człowiekiem.

Kim są natomiast rodzicielki?

Czy można ich nazwać człowiekiem?

Co stało się z kobiecością, misją Kobiet?

I co się stało z mężczyznami i ich męskością?

Czy zostali stworzeni tylko dla przyjemności i pozbywania się niewygodnego ciężaru?

Istota Bożego Narodzenia w wielu już dawno umarła.

Dlatego tak bardzo boją się życia. Prawdziwego Życia…

 

 

Świetnie to wyjaśnia abp Sheen:

Istnieją dwie filozofie życia: pogańska i chrześcijańska.

W tej pierwszej człowiek próbuje wznosić się ku Bogu. W drugiej to Bóg przychodzi do człowieka. Do żydów w prorokach i ich objawieniu. Do chrześcijan w ciele, w osobie Jezusa Chrystusa.

Bóg PIERWSZY nas umiłował!

Miłość Boga do nas nie bierze się z tego, że szukamy Go lub wychodzimy Mu naprzeciw. Nie dlatego, że jesteśmy mili lub godni miłości. Jego miłość nie jest uzależniona od naszego charakteru: wypływa ona z JEGO charakteru. Nasze najwyższe doświadczenie jest odpowiedzią, a nie inicjatywą.

Bóg kocha, my jesteśmy kochani.

 

Ludzka natura, którą przyjął Bóg, została wzięta ze świata ludzkiej wolności poprzez dobrowolny akt Jego Matki, Maryi. Bóg nie jest dyktatorem wobec człowieka, tylko oferuje mu współpracę. Jego zamiarem było odkupić ludzkość za zgodą człowieka, a nie wbrew jego woli.

 

Boże Narodzenie nie jest czymś, co się wydarzyło, np. jak bitwa pod Waterloo; jest ono czymś, co się dzieje.

To, co przytrafiło się ludzkiej naturze, którą Chrystus przyjął, za jej zgodą, od Maryi, może, za naszą zgodą, przydarzyć się w mniejszym wymiarze naszej ludzkiej naturze.

 

Człowiek musi odpowiedzieć w sposób dobrowolny na Bożą inicjatywę, lecz to wymaga obumarcia dla niższej egzystencji grzechu, egoizmu, pychy i pożądliwości.

Bycie chrześcijaninem nie jest tożsame z czytaniem religijnych książek czy byciem uprzejmym dla bliźnich, tożsame jest ono z udziałem w Boskości, która po raz pierwszy przyszła do nas w Betlejem.

Możemy się począć w naszym podźwigniętym ku Bogu człowieczeństwie, ponieważ Bóg upokorzył się, by przyjąć naszą ludzką naturę.

Gdy przeniknie nas to Chrystusowe życie, porusza nasz intelekt, dając nam prawdę, której sam rozum pojąć nie może, dając nam impuls i siłę do czynienia dobra, których sami nie bylibyśmy w stanie wykrzesać.

Są to zatem, w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa, ponowne narodziny, choć tym razem rodzimy się nie z ciała, lecz z Ducha.

 

Zniżenie się Boga do człowieka, wieczności do czasu, wywiera wpływa na wszystkich ludzi, niezależnie od tego, czy słyszeli o Nim i czy Go respektują. Podobnie jak nasz świat przenikają fale radiowe i telewizyjne, lecz tylko do tych, którzy mają włączone odbiorniki, tak przez wieki historii promieniuje Boskie Życie, lecz tylko ci, co przyjmują je w sposób dobrowolny, cieszą się jego błogosławieństwem i pokojem.

 

Gdy zgodzimy się na ukrzyżowanie tego, co w nas niskie i podłe, Jego życie może sprawić, że najsłabsi i najpaskudniejsi spośród nas zajaśnieją olśniewającym, promiennym światłem.

Proces ten nie jest łatwy, ponieważ Bóg przyszedł do człowieka nie po to, aby uczynić z nas miłych ludzi, lecz uczynić nas nowym stworzeniem.

Istnieje moc, która może nas uczynić innymi niż jesteśmy; to od nas zależy, czy na nią odpowiemy i czy gotowi jesteśmy zapłacić cenę oddzielenia skazy od złota w palących płomieniach miłości.

Niechaj nikt nie mówi: “Jestem zbyt okropny, jestem bydlakiem, nie jestem godzien tego, abym mógł zostać podźwignięty”.

Aby podnieść na duchu właśnie takich ludzi, Chrystus przyszedł na świat w stajni i spędził swą pierwszą noc na świecie w towarzystwie bydląt…

 

Pamiętajmy!

Musimy codziennie urzeczywistniać Boże Narodzenie, rodzić się z Boga w naszej codzienności. By jak najmniej było grzechu, a przez to i krzyża. Od tego też jest Wielki czas Postu.

Niech nasza wolna wola odpowie TAK na Jego wezwanie. Bo On przyszedł tylko po to, by nas zbawić, byśmy mieli życie wieczne.

Nie zachowujmy się, jak obrażone dzieci, nie wiadomo z jakiego powodu. Nie stawiajmy na swoim, nie udawajmy, że go nie potrzebujemy. On wie najlepiej, co nam jest potrzebne do szczęścia. Wie lepiej niż my sami…

 

 

I dalej abp Fulton:

 

Jak się tworzy matki?

Co jest do tego konieczne?

 

  • Wewnętrzna więź między matką a potomstwem.

W porządku fizycznym płomień zapala się od płomienia. W niższych formach, takich jak ameba, nowe życie odłącza się od życia rodzicielskiego. Daleko stąd do macierzyństwa, które nie jest możliwe bez intymnej, życiodajnej relacji między ciałem matki a ciałem dziecka.

Wypracowanie takiej więzi trwało stulecia.

Niektóre kraby lądowe wędrują z gór na brzeg morza, spychają zniesione jaja do wody i odchodzą. Nie ma mowy o rzeczywistym macierzyństwie, skoro młode nie poznają swoich matek, a matki nie troszczą się o młode.

Śledząc rozwój natury, widzimy coraz większą łączność matki i potomstwa. U form wyższych wiele matek nosi w sobie młode. Pomimo tej kosmicznej ewolucji ludzka matka nigdy by nie powstała, gdyby na świecie nie pojawiła się miłość. Dopiero tu więź między matką a dzieckiem staje się prawdziwie wewnętrzna; nie wynika to tylko z okresowej potrzeby lub popędu seksualnego jak wśród zwierząt.

Aby powstała matka, potomstwo musi pochodzić z wolnego aktu woli, w którym kobieta sama poddaje się miłości mężczyzny.

Wszelka miłość dąży do wcielenia.

Potomstwo jawi się więc jako wcielenie wzajemnej miłości męża i żony. Miłość matki jest inna niż nasza miłość do bliźnich. Większość z nas kocha “nie-siebie”. Matka natomiast, będąc żywym cyborium, kocha coś, co właśnie jest nią i w ten sposób daje doskonały przykład miłości, która prawie nie dostrzega rozdzielenia.

 

  • Opieka nad potomstwem.

W królestwie zwierząt matki troszczą się jedynie o ciało: matki w królestwie ducha powinny troszczyć się także o duszę, umysł i serce. Dusza, pochodząc od Boga, musi do Niego powrócić.

Bóg wyznacza cel, rodzice są łukiem, a ich powołaniem jest kierować strzałę prosto do celu. Kiedy Bóg daje im dziecko, przygotowuje dla niego koronę w niebie i biada rodzicom, którzy wychowują potomstw w nieświadomości wiekuistej nagrody!

W królestwie zwierząt rozwój mózgu małpy nie trwa długo. Rozwój umysłu dziecka natomiast- wpajanie ideałów, czystości, uczciwości, patriotyzmu i bojaźni Bożej -zajmuje mnóstwo czasu. Młode zwierzęta mogą szybko opuścić rodziców, bo nie są przeznaczone do życia wiecznego. Człowiek podlega obowiązkowi edukacji i by mu sprostać, potrzebuje wychowania domowego. Dom jest szkołą dla uczucia: matka dopełnia tu dzieło rozpoczęte w momencie narodzin dziecka.

Macierzyństwo zyskuje teraz wymiar codzienności- biologia ustępuje miejsca etyce. Maleńka kulka nieświadomości wymaga wiele matczynej opieki, żeby stać się tym, czym zamyślił ją Bóg. Pewnie dlatego matki są przeciwne wojnie- rozumieją lepiej niż ktokolwiek inny, jak długo trwa proces tworzenia człowieka.

 

  • Większa dbałość o osobniki własnego gatunku.

Matka musi kochać każde dziecko tak, jakby było jedyne na świecie. Musi zatem rozumieć, że ludzie są nie tylko jednostkami-osobnikami, ale osobami. Osobniki w przeciwieństwie do osób można zastąpić.

Jak w sklepie: “Poproszę kilogram pomarańczy. Ale nie, tej nie chcę, jest brzydka. Proszę mi wybrać inną.”

O dzieciach tak powiedzieć nie wolno, bo to są osoby- każda wyjątkowa, nieprzekazywalna, nie do zastąpienia. Dlatego po stracie dziecka matka pogrąża się w żałobie. Wie, że odeszła od niej osoba i dusza nieśmiertelna.

 

Matka jest zarówno cielesną strażniczką życia, jak i moralną nauczycielką prawdy; jest wyzwaniem nieustannie rzucanym śmierci przez naturę, odzwierciedleniem kosmicznej pełni, zwiastunką wiekuistej rzeczywistości, wspaniałą współpracownicą Boga.

 

Wewnętrzne tabernakulum i miłość, która prawie nie odczuwa rozdzielenia. Jak ma się do haseł: moje ciało, moja sprawa. Tak jakby dziecko było kolejnym narządem albo niepotrzebną torbielą.

Zachowanie kobiet ujmujących w ten sposób swoją kobiecość jest z gruntu rzeczy nieodpowiedzialne, jałowe, nacechowane zwykłą przyjemnością i odrzuceniem właściwego posłannictwa, które jest darem! Nie przykrością.

Gdy mówi się o dzieciach chorych, które przychodzą na świat, częstym argumentem do ich zabicia przed narodzeniem, jest trud opieki. Wręcz niemożliwy do spełnienia obowiązek, który daje tylko cierpienie. Tak jakby nowe życie składało się tylko z ciała. A gdzie dusza, gdzie serce i umysł? Choć może nie w pełni ukształtowane, choćby parę chwil na tym świecie, stają się świadectwem życia, ale też odwagi i miłości tych, którzy żyją dłuższą chwilę. Sprawiają świat bardziej ludzkim, a matka i ojciec staje się bardziej człowiekiem. Dziecko takie staje się także powodem dla medycyny, by szukać nowych rozwiązań, by pogłębiać i poszerzać wiedzę, a przede wszystkim widzieć w tym sens ratowania tych, których przedtem nie udało się uratować.

Matka jest strażniczką życia. Z tego też powodu zawsze powinna być przeciwko śmierci.

A każda kobieta jest opiekunką życia. Chroni najsłabszych, troszczy się i poświęca. Czy to kwiat, czy zwierzą. Nie wspomniawszy o człowieku.

Dlatego siostry zakonne, które z własnego wyboru powołania nie są matkami w dosłownym znaczeniu, to przecież tak wspaniale umieją opiekować się dziećmi. Czy to z okna życia, czy z przedszkola…

 

I dalej drogi Fulton:

 

Dziecko: brzemię czy radość?

 

W małżeństwie więzią miłości spajającą ojca i matkę są dzieci. Dziecko ratuje miłość przed nudą, nie pozwala jej osiąść na mieliźnie i chroni ją przed jałowością powierzchownego kontaktu.

 

Zmartwychwstanie piękna matki i siły ojca.

Tych atrybutów nie można zachować do końca życia, ale można je przekazać kolejnemu życiu, następnemu pokoleniu. Miłość męża i żony staje po stronie życia przeciw śmierci i jak feniks odradza się z popiołów.

 

Dziecko odsłania tajemnicę ojcostwa i macierzyństwa.

Miłość nie cieszy, kiedy człowiek czuje, że wyczerpał już wszystkie możliwości.

Nie odkryje się szczęścia miłości małżeńskiej wchodząc w kolejne związki. Do szczęścia potrzebne jest pogłębienie tajemnicy, a nie zastępowanie jednego doznania drugim. Taka właśnie jest rola dziecka.

Mężczyźni częściej współdziałają z naturą, kobiety zaś współdziałają z Bogiem. Przynoszą ludziom dar Boży.

Słowem kobiety jest fiat: oddanie się, współpraca z życiem. Kobieta jest nieszczęśliwa, kiedy nie jest w stanie dawać, a przechodzi wewnętrzne piekło, kiedy odmawia dawania.

Realizuje swoją misję, wprowadzając dziecko- powierzoną jej obfitość wszechświata- na świat. Matka kocha nie-siebie w sobie, kiedy jej ciało staje się tabernakulum nowego życia, i nosi to życie w objęciach, przekazując kulturę stuleciom, które nadejdą po niej.

 

Dziecko pochodzi od ojca i matki, ale po pierwszych narodzinach czekają je drugie –z łona Ducha. Kiedy otwierają się bramy ciała, dziecko staje się synem lub córką człowieka; kiedy otwierają się bramy chrzcielnicy, staje się przybranym synem lub przybraną córką Boga. 

 

Nie odmawiaj bycia mamą dla swego przyszłego dziecka!

Nowe życie ZAWSZE przynosi nowe wyzwania, niepowtarzalność chwili, kolejną odsłonę tajemnicy Boga i własnego ja, ale też następną tajemnicę. Miłości, radości i cierpienia. Siłę małżeństwa, mamy i taty, rodziny.

Coraz to większej rodziny. Boga. Przez chrzest!

 

 

Niech czuła miłość kobiet i troska o każde życie matek dopełni wezwanie Franciszka w Orędziu na 54. Światowy Dzień Pokoju.

 

Kultura troskliwości jako droga do pokoju.

Kultura troski o przezwyciężenie często dziś dominującej kultury obojętności, odrzucenia i konfrontacji.

Na uwagę zasługuje tradycja prorocka, w której szczyt biblijnego rozumienia sprawiedliwości przejawia się w sposobie, w jaki wspólnota traktuje najsłabszych w swoim gronie.

 

Życie i misja Jezusa są szczytem objawienia miłości Ojca do ludzkości.

W synagodze w Nazarecie Jezus ukazał się jako Ten, którego Pan namaścił i «posłał, aby ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; aby uciśnionych odsyłał wolnymi».

W swoim współczuciu, Chrystus zbliża się do chorych na ciele i na duchu, uzdrawiając ich; przebacza grzesznikom i obdarza ich nowym życiem. Jezus jest Dobrym Pasterzem, który troszczy się o owce; jest Dobrym Samarytaninem, który pochyla się nad człowiekiem poranionym, leczy jego rany i pielęgnuje go.

U szczytu swej misji Jezus pieczętuje swą troskliwość względem nas, ofiarując siebie na krzyżu i uwalniając nas w ten sposób z niewoli grzechu i śmierci. Tak, darem swojego życia i swojej ofiary, otworzył dla nas drogę miłości i mówi do każdego: «Pójdź za mną i ty czyń podobnie!».

 

Uczynki miłosierdzia względem duszy i względem ciała stanowią rdzeń działalności charytatywnej Kościoła pierwszych wieków.

Chrześcijanie pierwszego pokolenia dzielili się, aby nikt z nich nie był w potrzebie i starali się, aby wspólnota była domem gościnnym, otwartym na każdą ludzką sytuację, gotowym do zatroszczenia się o najsłabszych.

W ten sposób przyjął się zwyczaj składania dobrowolnych ofiar, aby nakarmić ubogich, pochować zmarłych i nakarmić sieroty, osoby starsze i ofiary katastrof, na przykład rozbitków na morzu.

A kiedy w późniejszych czasach hojność chrześcijan straciła nieco rozmach, niektórzy Ojcowie Kościoła nalegali na fakt, że w zamyśle Boga własność jest dla dobra wspólnego. Św. Ambroży utrzymywał, że „natura wszystkie płody wydaje dla wszystkich do wspólnego dobra.”

Po przezwyciężeniu prześladowań pierwszych wieków, Kościół wykorzystał wolność, aby inspirować społeczeństwo i jego kulturę. „Potrzeby czasów budziły często nowe siły w służbie chrześcijańskiej caritas. Historia opowiada o wielu aktach dobroczynności. […] Powstało wiele zakładów dla cierpiącej ludności: szpitali, domów ubogich, sierot i podrzutków, gospód dla podróżnych itd.”

 

„Pojęcie osoby, które zrodziło się i rozwinęło w chrześcijaństwie, pomaga w realizowaniu rozwoju w pełni ludzkiego.

Albowiem osoba znaczy zawsze relacja, nie indywidualizm, wskazuje na włączanie, a nie wykluczanie, wyjątkową i nienaruszalną godność, a nie wykorzystywanie”.

Każda osoba ludzka jest celem sama w sobie, nigdy nie jest jedynie narzędziem, które należy doceniać tylko ze względu na jego użyteczność, ale jest stworzona, aby wspólnie żyć w rodzinie, we wspólnocie, w społeczeństwie, gdzie wszyscy członkowie są równi pod względem godności.

To z tej godności wywodzą się prawa człowieka, a także obowiązki, które przypominają na przykład o odpowiedzialności za przyjmowanie i pomoc ubogim, chorym, zepchniętym na margines, wszystkim naszym „bliźnim, blisko lub daleko w czasie i przestrzeni”.

Solidarność wyraża w konkretny sposób miłość drugiego człowieka, nie jako mgliste uczucie, ale jako „mocną i trwałą wolę angażowania się na rzecz dobra wspólnego, czyli dobra wszystkich i każdego, wszyscy bowiem jesteśmy naprawdę odpowiedzialni za wszystkich”.

Solidarność pomaga nam widzieć drugiego – zarówno jako osobę, jak i, w najszerszym tego słowa znaczeniu, jako lud czy naród – nie jako dane statystyczne, czy środek, który można wykorzystać, a następnie wyrzucić, gdy nie jest już użyteczny, ale jako naszego bliźniego, towarzysza w drodze, powołanego do udziału, na równi z nami, w uczcie życia, na którą wszyscy są jednakowo zaproszeni przez Boga.

 

 

I dzięki Bożemu Narodzeniu, i na ten Wielki Post spójrzmy na naszych bliźnich jak na towarzyszy w drodze. Powołanych do udziału, na równi z nami, w uczcie życia, na którą jednakowo wszystkich zaprasza Bóg!

 

Żadne praktyki postne, pokutne nie zastąpią czułości i troski o drugiego człowieka. A nasz Bóg jest Bogiem miłości.

Nawet wiedza, pozycja to nie wszystko. Mądrość domaga się o wiele więcej.

Dlatego Królowie, Mędrcy wyruszyli w długą podróż. A ich latarnią była gwiazda. By poznać Źródło Mądrości i wszelkiej wiedzy.

 

Trzej Królowie pod Gwiazdą szli
Przemierzali noce i dni
Niosąc dary pełni wiary
Aż do stajenki szli

Wznoszę oczy za Gwiazdą wzwyż
Kiedyś Panie czeka Cię krzyż
Mirra Tobie który w grobie spoczniesz, jak człowiek śpisz

 

Chciałabym bardzo, abyśmy z tego wydarzenia Objawienia się Pana, swoim i obcym, żydom i poganom, wypłynęła silna myśl i konsekwentna postawa.

By być: pokoleniem szukającym Boga.

Niech Psalmista śpiewa o nas:

 

Oto lud wierny, szukający Boga

 

On otrzyma błogosławieństwo od Pana
i zapłatę od Boga, swego Zbawcy.
Oto pokolenie tych, co Go szukają,
którzy szukają oblicza Boga Jakuba.

 

 

I tak wielu z nas odpowiedziało na Boże Narodziny.

I na nową formę spotkania. Parafian i Proboszcza.

Widzimy z perspektywy czasy, że nic, naprawdę nic nie może oddzielić nas od Chrystusa. Nawet choroba. Bo pozostaje duch i łącza internetowe.

Wiele rodzin odpowiedziało na zaproszenie Kapłana wspólnoty parafialnej i na zaproszenie samej Bożej Dzieciny, by pomodlić się, pokolędować i otrzymać błogosławieństwo.

Odwiedzili Maleńką Miłość ci, co rozumieli, iż Ona przyszła do nich pierwsza. Do ich domów, do ich rodzin. Do ich serc.

Jakże mogli nie odwiedzić Jej w jej domu. Bożym Domu.

By choć na chwilę spotkać się ze wspólnotą. By poczuć się jak jedna wielka parafialna rodzina.

 

Myślę, że wielu z nas zapamiętało te słowa księdza Zbigniewa. Wypowiedziane ot tak, z serca.

 

Byśmy naprawdę zdali sobie sprawę, iż nad nami jest Niebo. JEST.

 

To ważna myśl, która przypomina, że to właśnie Niebo jest naszą Wieczną Ojczyzną, naszym ostatecznym najważniejszym celem. Czy go osiągniemy? Zależy to od naszego tu i teraz. Sprawdzian ziemi trwa. Sprawdzian relacji. Sprawdzian poświęcenia i wykorzystania talentów. Czy staniemy się tymi, którymi powinniśmy się stać?

Niech Niebo nam ciągle przypomina o nieogarnionej Miłości i nieprzeniknionej Tajemnicy Boga, który Jest z nami. I nas kocha!

To jest właśnie Boże Narodzenie, które pozwala przejść przez trudy dorosłości, nowych wyzwań i pokus, by spotkać się z Nowonarodzonym o Poranku. I nie bać się już więcej.

 

Mówimy często: sky is the limit.

Co można rozumieć jako bezgraniczne możliwości. Tylko niebo jest limitem.

I tak pogrążeni w samowoli zapominamy, że to właśnie niebo jest granicą. Jest ono znakiem i przestrzenią, która czuwa nad ziemią i wskazuje jej drogę. Oświeca, daje ciepło i zmrok. Wyznacza rytm życia. Dobrze, gdy z nim współgramy, a nie ścigamy. Bowiem żadna z tego udana kompozycja nie powstanie. Przemyślmy to.

Jak postępujemy, jak powinniśmy postępować? Co mówi nam Chrystus, a co świat? Kogo chcemy posłuchać? Co kłębi się w naszych myślach, co mieścimy w sercu? Od tego też jest Wielki Post. Szansa dla naszego ja, naszego ducha.

 

 

Niech ten święty czas Bożych Narodzin, który już bezpowrotnie minął, zostanie z nami. We wspomnieniach. W bliskości. W modlitwie. W projekcie na teraz i na przyszłość.

Zakończymy modlitwą za rodziny, która witała każdego z nas ustami pana Organisty na Kolędzie Parafialnej 2021.

 

 

Niechaj każda rodzina

dojrzewa w Twej Łaski ogrodzie

Niech nie niszczy jej kryzys,

gdy gaśnie miłości w niej żar

 

Niechaj jedność małżeńska

rozbłyska w harmonii i zgodzie

By przetrwało przymierze

związane przez serc dwojga dar

 

Niechaj żadnej rodzinie

nie grozi tułaczka bez domu

Niech nie mąci ogniska wspólnoty

ktoś obcy, czy wróg

 

Niechaj żywej nadziei

nie braknie w rodzinie nikomu,

Niech prowadzi rodziny ku jutru

najlepsza wśród dróg

 

Niech rodzina zaczerpnie moc Ducha

przez dar Boskich mąk

Niech się wzniesie ku niebu dziękczynnie

Ojcowskich gest rąk

 

Serca Matek dobroci niebiańskiej

niech zdobi wciąż kwiat

Niech się młodzi nauczą miłości

co stwarza ten świat

 

Na rodziny niech spłyną

potoki Twych łask

Twoim sercem Ojcowskim

otocz i nas

 

Niechaj miarą miłości zostanie

miłować bez miary

Niech wzajemne przebaczam,

pogodzi nim noc ześle sen

 

Niechaj dzieci już z łona

zaczerpną sens życia i wiary

Niechaj wszyscy się uczą

dar serca rozdzielać i chleb

 

Niechaj zdrada nie krzywdzi

wspólnoty małżonków i dzieci

I niech zazdrość nie burzy miłości

co gra w jeden ton,

 

Niechaj gwiazda nadziei

wciąż błyszczy nad nimi i świeci

Niech ich wiedzie przez szarą codzienność

gdzie lśni Boga Tron

 

M.P