Słowo Boże – XXVII Niedziela Zwykła “C”

PIERWSZE CZYTANIE (Ha 1, 2-3; 2, 2-4)

Sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności

Czytanie z Księgi proroka Habakuka.
Dokądże, Panie, wzywać Cię będę, a Ty nie wysłuchujesz? Wołać będę ku Tobie: «Krzywda mi się dzieje», a Ty nie pomagasz? Czemu każesz mi patrzeć na nieprawość i na zło spoglądasz bezczynnie? Oto ucisk i przemoc przede mną, powstają spory, wybuchają waśnie.
I odpowiedział Pan tymi słowami: «Zapisz widzenie, na tablicach wyryj, by można było łatwo je odczytać. Jest to widzenie na czas oznaczony, lecz wypełnienie jego niechybnie nastąpi; a jeśli się opóźnia, ty go oczekuj, bo w krótkim czasie przyjdzie niezawodnie. Oto zginie ten, co jest ducha nieprawego, a sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności».

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 95 (94), 1-2. 6-7ab. 7c-9)

Przyjdźcie, radośnie śpiewajmy Panu, *
wznośmy okrzyki ku chwale Opoki naszego zbawienia.
Stańmy przed obliczem Jego z uwielbieniem, *
radośnie śpiewajmy Mu pieśni.

Przyjdźcie, uwielbiajmy Go, padając na twarze, *
zegnijmy kolana przed Panem, który nas stworzył.
Albowiem On jest naszym Bogiem, *
a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku.

Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego +
«Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba, *
jak na pustyni w dniu Massa,
gdzie Mnie kusili wasi ojcowie, *
doświadczali Mnie, choć widzieli moje dzieła».

DRUGIE CZYTANIE (2 Tm 1, 6-8. 13-14)

Nie dał nam Bóg ducha bojaźni

Czytanie z Drugiego Listu świętego Pawła Apostoła do Tymoteusza.
Najdroższy:
Przypominam ci, abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie przez włożenie moich rąk. Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa Pana naszego ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według danej mocy Boga.
Zdrowe zasady, któreś posłyszał ode mnie, miej za wzorzec w wierze i miłości w Chrystusie Jezusie. Dobrego depozytu strzeż z pomocą Ducha Świętego, który w nas mieszka.

EWANGELIA(Łk 17, 5-10)

Służyć z pokorą

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
Apostołowie prosili Pana: «Przymnóż nam wiary». Pan rzekł: «Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze”, a byłaby wam posłuszna.
Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: „Pójdź i siądź do stołu”? Czy nie powie mu raczej: „Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił”? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono?
Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono:
„Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”».

 

ROZWAŻANIE

GORCZYCA I MORWA

 

Wędrujemy dalej. Z Jezusem, do Jerozolimy. Jesteśmy coraz bliżej.

Jesteśmy blisko.

Blisko Niego.

A jednak mamy problem. Jakiś niedosyt. Niepokój. Szukamy po drodze znaków, symboli. Wielkich wydarzeń. Cudów! I nie znajdujemy. Coraz bardziej zmęczeni, znudzeni czekaniem i w pewnym sensie zawiedzeni.

Dokądże, Panie, wzywać Cię będę, a Ty nie wysłuchujesz?

Jakby ktoś zabrał nam całą energię życia. Bez entuzjazmu, wizji, zrozumienia. Czego tak naprawdę mi potrzeba? Czego szukam?

Co będzie w stanie mnie uszczęśliwić, tak abym się nie rozglądał. Abym nie pragnął więcej, nie szukał dalej.

Sami nie wiemy. Może to. A zaraz coś innego. Niby już to mamy, a jednak to nie to. I tak w nieskończoność. Błąkamy się idąc wprost. Wprost do czego?

Czy, my katolicy, pytamy siebie, dokąd zmierzam? Dokąd mam dojść? Jaki mam cel? Czy zadajemy sobie to pytanie?

Dzisiejszy wywód będzie skierowany do nas, ludzi wiary. Podających się za katolików, tworzących Kościół. Bo to od nas się zaczyna wszystko.

Jeżeli brak wiary u ludzi wiary? To cóż możemy? To po co żyjemy?

Na tym świecie nie brakuje ludzi walki z Kościołem, z Chrystusem, z krzyżem, chrześcijaństwem. Nie brakuje ludzi, którzy w ogóle nie uznają istnienia Boga. Którzy, sami dla siebie, są bogami. Tych nie brakuje. I brakować nie będzie.

A jednak doskwiera wszystkich! garstka ludzi prawdziwej wiary, ludzi wiernych.

Jest wciąż ich za mało. I może nie chodzi tu tylko o zwykłą liczbę, statystyki.

Bo wciąż za mało wiary w ludziach wiary.

Możemy się uśmiechnąć, ale to niestety prawda.

Wystarczy tylko poobserwować naszą codzienność.

Ludzi władzy, edukacji, służby zdrowia. Duchowieństwo. Nas wszystkich. Grzeszymy, przyzwalamy na grzech, na obłudę, na nieczystość obyczajów. Lubujemy się w swoich nałogach, złych przyzwyczajeniach. Wcale z nimi nie walczymy. Wręcz przeciwnie. Prowadzimy walkę z tymi, którzy mają jeszcze ułamek odwagi i potrafią nam powiedzieć, że robimy źle i wcale to nam nie służy. Bo tak naprawdę to my służymy złemu.

Tak. Wiem, to trudne. Przyznać komuś rację, co do oceny mojego zachowania. Najtrudniej przyznać się przed samym sobą…

A przecież mieliśmy wymagać najwięcej od siebie… Gdyby każdy tak robił, to nikt nikomu nie musiałby zwracać uwagi. Gdyby każdy ogarniał własne podwórko, nikt nie musiałby gadać, że u kogoś nieporządek. Gdyby każdy bardziej poważnie podchodził do własnego zbawienia czy znaleźlibyśmy czas na zwykłe plotkowanie o innych, czy sprawiałoby nam przyjemność upominanie kogoś, czy czulibyśmy się lepsi od tych upadłych, a nie martwilibyśmy się o nich, że jeszcze nie odnaleźli prawdy?

Życie naprawdę nie rozgrywa się na naszych warunkach. Nawet wtedy, gdy mamy dużo kasy, wpływów i układów. Gdy opływamy w luksusach i nikt nam do szczęścia nie jest potrzebny. Na pewno nie Ten, który każe się dzielić z potrzebującymi, pomagać bezinteresownie, pracować uczciwie i rządzić, aby tak naprawdę służyć. 

I pewnie już czujemy zadowolenie. Bo być może nie jesteśmy w 100 najbogatszych Polaków ani Polek. Ale to nie nowina. Bo większość nie jest. A wcale “nie grzeszy” pokorą, hojnością, wrażliwością serca. Wcale nie jesteśmy lepsi. Widzimy tylko swoje podwórko i porównujemy się z tymi, co mają większe i ładniej urządzone. Bardziej komfortowo. I tak stojąc na swoim jesteśmy w myślach i marzeniach na podwórku obcym. I czujemy ten niedosyt, niesprawiedliwość, niepokój. Bo wciąż za mało…

Wołać będę ku Tobie: «Krzywda mi się dzieje», a Ty nie pomagasz? Czemu każesz mi patrzeć na nieprawość i na zło spoglądasz bezczynnie?

A tak rzadko przyglądamy się temu biedniejszemu podwórku, gdzie może głód i nędza. Do tego miejsca nasze myśli nie biegną. Nie płynie też nasza wrażliwość i serce. Bardziej wyśmianie i pogarda. Albo zwykła obojętność.

Dostajemy wiele. Patrząc na obecne życie społeczne. Same plusy. 500+,300+ i inne datki. Bo się nam należy. Bo tak ma być.

I co? Czujemy się bardziej szczęśliwi? Nasz horyzont staje się szerszy czy jeszcze bardziej węższy? Czy zauważamy tego, co ma mniej lub nic? Czy potrafimy podzielić się z kimś, pomóc, tak bezinteresownie. Po prostu z dobrego serca.

Im więcej dostajemy, tym więcej powinniśmy dawać. Od siebie. Z siebie.

A jednak nakreśla się odwrotna prawidłowość. Im więcej mamy, im więcej dostajemy tym więcej pragniemy, więcej żądamy. A czy doceniamy to, co już mamy. Czy jesteśmy wdzięczni za to, co otrzymaliśmy? Czy więcej żądamy od siebie? Mając lepsze warunki życia, możemy dać z siebie więcej dobra i miłości. Prawda? A jednak tak się nie dzieje. 

Czyli jacyś wątpliwi Ci chrześcijanie… Czyż nie?

Nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia.

 

To takie zwykłe odnośniki do codzienności. Bo to najłatwiej zrozumieć.

Ale tak samo można dojść do spraw sacrum.

Tak, po ludzku, zazdrościmy komuś ładnego mieszkania, samochodu, itd. Ale czy zazdrościmy temu, kto ma silną wiarę? Temu, co się boi tylko Boga. Temu, kto nie boi się kochać. Napominać, służyć, przebaczać, przepraszać. Temu, kto jest okazem na polu wiary. Że tak bardzo chcemy mieć taką wiarę jak on. Jak i samochód. Chcemy taki wypasiony. A co ze sprawą ducha? Czy bardziej wyśmiewamy tego, co ma mercedesa, czy tego, co codziennie chodzi na Mszę? No właśnie. Oczywiście i sama kultura liczy się. Jegomościa, co wysiada z tego cacka. Gdy nie jest wychowany, to i sama marka nie pomoże. Tak samo z chodzącym do kościoła. Kto w codzienności nie zachowuje się jak uczeń Jezusa, to coś nie jest w porządku z jego kulturą wiary.

A czy spoglądamy z politowaniem i żalem, na tych, co naprawdę pogubieni. Na jawnogrzeszników, którzy wcale nie poszukują drogi nawrócenia. Na tych, co zgubili gdzieś swoją wiarę? Czyż nie czujemy się i za nich odpowiedzialni? Czyż nie mamy w sobie potrzeby, by jakoś pomóc, jakoś nakłonić do zmiany myślenia i postępowania? Przecież ci biedacy nie potrzebują naszej wyższości, ale naszego wsparcia i życzliwej ręki.

Bóg pięknie zaplanował świat. Takim go też stworzył. I człowieka stworzył na swój obraz i swoje podobieństwo. A jednak jakoś tak słabo wyszło. Nie Jemu, ale nam. Nasza wolność podarowana nam jako najwyższy akt Miłości Stwórcy, doprowadziła do tego zerwania jabłka rozkoszy, przyjemności i własnego ja. Wolność, która doprowadziła do wyrzucenia z raju, do cierpienia, udręk, problemów, do wygnania. Do tego, co nie było w planach.

Gdyby każdy z nas przestrzegał praw Dekalogu można by być ufnym, bezpiecznym, pięknym i szczęśliwym na 100%. A jednak ludzie nie potrafią się na to zdobyć, stąd i nieszczęścia.

To takie proste. Ale trudne zarazem, gdy dotyka nas osobiście jakaś krzywda i tragedia. Wtedy samowystarczalność, świat przyjemności i zbytków nie wystarcza. Nie pomaga. Wręcz przeszkadza.

Prosta też Miłość Boga Ojca, Stworzyciela, do swojego ludu. Mimo odrzucenia, wynikającego może z niewiedzy, może z pychy czy ciekawości, a może po prostu ze złudzenia, stawia dalej na swoje dzieło. Na człowieka. I zrodzony zostaje Człowiek-Jezus Chrystus. Osoba, która zmienia bieg historii. Nie tylko sposób liczenia czasu. On podtrzymuje tę zranioną Miłość, odrzuconą. On zapewnia o dalszym Kochaniu stworzenia ludzkiego. I że choć na wygnaniu, to jeszcze nie wszystko stracone. Dopiero teraz wszystko się zacznie. Jeszcze raz. Nowe Przymierze. Podpisane Krwią Baranka. I choć jeszcze większy dramat odrzucenia, cierpienie, łzy. To już koniec ze zniewoleniem, z ułudą zła, z jego wygraną. Ta Miłość zrodzona z krzyża jeszcze większa, jeszcze bardziej nieprzenikniona i wszechpotężna. I Miłość, zesłana. W Duchu Świętym.

Czyż to nie świetny plan Boga? Jedynego prawdziwego.

Podpisujemy się pod nim?

Swoim życiem.

Przyjdźcie, uwielbiajmy Go, padając na twarze,
zegnijmy kolana przed Panem, który nas stworzył.
Albowiem On jest naszym Bogiem,
a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku.

 

Zaczęliśmy dobrze, głównie dzięki naszym rodzicom.

Zostaliśmy ochrzczeni, a więc grzech raju już nas nie dotyka.

Przyjęliśmy Pierwszą Komunię Świętą i zapewne drugą też…

A i nawet, Duch w Bierzmowaniu został nam dany. Na własność osobistą.

A więc depozyt ogromny!!! Depozyt wiary. W nas została złożona Tajemnica i Obietnica. Nam powierzono strzec tego depozytu i dzielić się nim, wykorzystywać do tego, by ta Tajemnica i Obietnica dotyczyła coraz większej rzeszy ludzi. By były one coraz bliższe nam, coraz bardziej pojmowane i ukochane.

Dobrego depozytu strzeż z pomocą Ducha Świętego, który w nas mieszka.

 

Depozyt wiary, która jest nie celem w samym sobie. Jest środkiem.

Pomocą, która umożliwia dojście do celu. Do którego zostaliśmy stworzeni, do którego mamy powrócić. Do RAJU!

Bez wiary jakoś trudno, tak bez błądzenia. Bez zawracania i nadganiania straconych kilometrów czasu.

Z wiarą nie łatwiej. Heh, ten paradoks.

Nie wstydź się zatem świadectwa Pana naszego ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według danej mocy Boga.

Owszem. Nie ominie nas krzyż. Ale dzięki wierze będziemy w stanie choć trochę go zrozumieć, a przez to pojąć sens własnego życia i naszego zmagania. Wiara nie jest czarodziejską różdżką, która sprawi, że zniknie zło, ból, wybory i poświęcenie. To środek dojścia do Nieba, a nie Niebo samo w sobie. Choć i tu święci by dyskutowali ze mną…

Z wiarą powinno być łatwiej, bo ona rozjaśnia, daje cenne wskazówki, uczy i podtrzymuje. Jest jeszcze ta nadzieja, która utwierdza w przekonaniu, że wiara to dobry wybór na dobre umiejętne życie, które pozostawi po sobie wielee dobra, a dostąpi Dobra Najwyższego.  

A może uważamy się za ludzi wiary, a jednak mało w naszym życiu poświęcenia i zmagania? Może nam za wygodnie. Za dużo “świętego spokoju”. Za mało tego niepokoju, który przynagla do weryfikowania swoich czynów, do podsumowywania swojego przeżytego dnia? Do podwyższania standardów życia, nie tyle tych materialnych, a bardziej kulturalnych i duchowych.

Oto zginie ten, co jest ducha nieprawego, a sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności.

Czy wieczorami sporządzamy tabelki wydanych pieniędzy, czy może bardziej ofiarowanego dobra, serdeczności, wsparcia i podźwignięcia drugiego człowieka. Czy nasze miłość dotyczy tylko własnego ja, czy bardziej innego, czasem nieznajomego?

Zmaganie, wieczna walka dobra ze złem i ciągłe wybieranie to istota dążenia do doskonałości. DO ŚWIĘTOŚCI.  Bez wyborów, bez kontroli własnych myśli, słów, czynów, uczuć i pragnień nie dojdziemy daleko. A na pewno nie do tego celu, dla którego zostaliśmy stworzeni. Musimy zacząć wymagać najwięcej od siebie, ganić się za źle przeżyty dzień, wyciągać wnioski, by nie trwać w upadkach. I żyć lepiej, piękniej, pełniej. Wewnętrzna dyscyplina i surowość do pożądliwości, a jednocześnie łagodność i promowanie dobra. Wybieranie dobra codziennie na nowo, ciągłe nawracanie się nie jest łatwe i nigdy takie nie będzie. Musimy ciągle coraz bardziej umierać dla tego świata, obumierać ze zła, a żyć z większą siłą dla nieprzemijalności, rodzić się z coraz większym okrzykiem dla wiecznej szczęśliwości.

Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego!

 

I powracając do naszych tytułowych bohaterek. Do gorczycy i morwy. Ziaren i korzeni. Dlaczego o nich mowa?

W dzisiejszej Ewangelii słyszymy, jak Apostołowie mówią:

Przymnóż nam wiary!

A Pan im na to:

Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze”, a byłaby wam posłuszna.

 

Dziwny ten Jezus. Uczniowie o poważnej sprawie, a On im tu o jakiejś gorczycy.

No tak. Mistrz ma swój styl. Niezwykle celny i obrazowy.

Ziarnko gorczycy, dla ówczesnych, najmniejsze ze wszystkich ziaren…

A Jezus mówi w formie przypuszczającej: gdybyście..

Czyli nawet tak małej wiary nie mamy?

Tak marni jesteśmy? Jesteśmy zbyt małej wiary. Jak kiedyś, tak i teraz. A wielka wiara nie jest przecież zarezerwowana dla świętych i męczenników, dla nielicznych. Nie jest czymś nieuchwytnym. Jest konkretnym zadaniem. Wyborem i działaniem. I wytrwaniem. Tym samym potrzeba dużo pracy, szczególnie nad sobą, by wiara w nas rosła i dorównała tej gorczycy. A nawet ją pokonała rozmiarem.

A i tak widzimy, jakie jeszcze są zapasy perspektywy pełnej wiary.

Oczywiście życie nie pozwala na pełnię wiary, ale jest czasem i przestrzenią, by ją zdobywać. Walczyć o nią, dzięki niej. By wykorzystać talenty, obdarzać, kochać, by być coraz bliższym Bogu. By wypełnić Jego wolę. Boską. Czyli nie zawsze zrozumianą, nawet przez nas samych. Gdy głośniejsze będą obelgi i gwizdy od braw. Gdy lęk i własna ludzka niechęć będzie wydawać się silniejsza od odwagi i powinności dziecka Bożego. Gdy niewdzięczność, odrzucenie i ból będą większe od szacunku i podzięki. Od przyjemnych doznań.

Bo można cierpieć i być szczęśliwym. A można pływać w szampanie, a jednak nie czuć się kochanym i spełnionym.

Trzeba mieć tylko jasno wyznaczony cel.

I nie bać się służyć.

On służył całym sobą. Aż po krzyż.

Nie pojmujmy służby tylko jako kłanianie się przed innymi i spełnianie ich zachcianek. Służba Jezusowa to Miłość. Nie niewolnictwo.

Miłość ofiarna, prawdziwa, nieznająca lęku i granic. Nieskalana grzechem, interesem, poważaniem. Służba, która i krzyknie, by zawrócić, jak i podziękuje za dobro. Służba, która opatrzy ranę. Służba, która przebaczy. Służba, która faktycznie ma na uwadze dobro nie przede wszystkim własne, a wszystkich ludzi. Służba Miłością zawsze prowadzi do zbawienia, nie tyle ciała, co duszy. Wszystko i wszyscy, którzy służą duszy, cząstce nieśmiertelności, służą człowiekowi. Hołdowanie ciału nie prowadzi do doskonałości, a bardziej do rozpusty i pogrążającej niedoskonałości.

I wtedy, jest jak z tą morwą. Którą bardzo trudno wyrwać, przez system dobrze rozgałęzionych korzeni. Z wierzchu cieszy oko, sieje woń pełną słodyczy, która przyciąga i omamia. I trzyma się mocno. Wygodnie jest jej w naszej glebie. Naszych złości, zakłamań i zażyłości z grzechem.

Czasem naprawdę trudno ją wyrwać. Im starsza, tym staje się to bardziej niemożliwe. W ogóle to jest już nie do przejścia, nie do pomyślenia! Koniec. Przesądzone. Za późno na zmianę.

A jednak. Jezus mówi o tym ziarnku gorczycy. I takiej wierze, która jest w stanie przesadzić tę morwę naszego zła do oceanu. Otchłani Bożej Sprawiedliwości, która spali w ogniu Miłości całą nieprawość serca.

I pamiętajmy: Wyrwij się z korzeniem.

Z KORZENIEM! Nie tylko jeden listek. Jakąś część. Tę, co akurat najsłabsza w gruncie. Bo w gruncie rzeczy chodzi o całość. To, gdzie i w czym mamy zapuszczone korzenie, z tego też będziemy czerpać soki życia… 

Czyli co, nawet do największych, zestarzałych złości wystarczy jedna najmniejsza kulka wiary, wiecznej młodej i silnej. Życiodajnej. A ocean Bożego Miłosierdzia zrobi już za nas końcową robotę.

Pamiętajmy, że nigdy za wiele wiary. Nigdy za wiele. A zawsze za mało.

Za mało dla nas samych, a co mówiąc, o tych, drugich. Z którymi mamy się podzielić?

Dlatego wołajmy do naszego Pana za Apostołami.

PANIE, PRZYMNÓŻ NAM WIARY!

 

Wołajmy, bo za mało woła. I za cicho.

Wołajmy, gdy już nikt wokół nas nie woła.

Wołajmy, gdy wołają wszyscy.

Wołajmy, bo najgorzej, gdy już nikt nie będzie wołał.

 

A świadomość swoich ograniczeń i braków to także droga Służby, bo to pokora. Największa siła wiary i stania się doskonałym w Miłości.

 

WIĘCEJ WIARY, WIĘCEJ WIARY, WIĘCEJ WIARY!!!

Czy, gdyby nasi Przodkowie z czasów zaborów, nie wołali do Pana, czy istnielibyśmy jako państwo, a bardziej jako Naród?

Czy, gdyby nie wiara Żołnierzy Wyklętych, ludzi Solidarności moglibyśmy się spierać o kształty demokracji w naszym kraju?

Raczej nie byłoby dyskusji i manifestów bez więzienia i opresji.

 

Dlatego parafrazując słowa nieznanego autora:

NIOSĘ CIĘ WIARO JAK ŻAGIEW, JAK PŁOMIENIE. GDZIE DONIOSĘ – NIE WIEM.

 

Pamiętajmy o człowieku niepodległym, bo wolnym miłością do Chrystusa, a stąd i do Polski, i rodzaju ludzkiego. O Kornelu, który teraz wie, gdzie doniósł Polskę. Ale i tym samym, gdzie doniósł swoją wiarę i nadzieję. Miłość.

Wiem, że doniósł we właściwe miejsce, odkupione cierpieniem Pana jak i własnym.

Te płomienie nie zgasły, żagiew Polski płonęła dzięki Twojej miłości w tak trudnych dla niej czasach, niejasnych i niewygodnych.

Teraz nam pozostawiłeś ją w ręku i w ręku syna.

Obyśmy nie zagasili jej swoim egoizmem, kłótnią, obłudą i lenistwem. Brakiem wiary.

Ten sam ciepły, uroczy człowiek, wydawałoby się niezdolny do agresji był twórcą najbardziej radykalnej podziemnej antykomunistycznej organizacji w latach ‘80. Przyciągał do siebie młodych ludzi, którzy chcieli walczyć z komuną, wielu z nich gotowych było chwycić broń, a Kornel był dla nich jak generał z Powstania Warszawskiego.

Jego charyzma nie była wiecowa, ale był w stanie sprawić, że na jego wezwanie przekazane na ulotkach tysiące mężczyzn i kobiet maszerowali w demonstracjach, walczyli z milicją, rzucali butelkami z benzyną i kamieniami, przez setki godzin siedzieli w piwnicach, drukując bibułę, ryzykując zdrowiem i życiem. Rozwozili je potem po całej Polsce, przełamując paraliżujący strach. A Kornel powtarzał im, że robią niewiele, bo tak naprawdę ryzykowali i cierpieli ich rodzice w AK i w powstaniach.

Czyż to nie postawa, wzorowana na Mistrzu:

Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać.

 

Tak naprawdę wszyscy jesteśmy obdarowani długiem. Miłości. Nigdy go nie będziemy w stanie spłacić. Nieużyteczni jesteśmy. Wykonaliśmy tylko naszą powinność. Dar, który ciągle przerasta. Nie do końca zrozumiany, poznany. Dar, na który trzeba odpowiedzieć darem. Miłość Miłości. I to nie nasza zasługa. Bóg był pierwszy i wszystko to było Jego zamysłem. Nasza miłość także!

 

 

Wszyscy święci, a więc wspominani w tym Tygodniu również, hołdowali temu niezbyt pochlebnemu zdaniu. Patrząc tak bez zrozumienia.

Dlatego Jezus każe szukać głębiej, a więc wypłyńmy na głębię!

Razem z:

 

Pelagią. Świętą z Antiochii. Dziewczyną z bogatego, lecz pogańskiego domu. Była “lekkich obyczajów”. Piękna. Niezwykle czarująca. Zadbana. Dobrze ubrana. Stawiała niewątpliwie na ciało. A jednak Bóg postanowił o nią zawalczyć przez osobę Nonnusa. Dzięki modlitwom biskupa kobieta podjęła walkę ze swoimi grzechami. Przyjęła chrzest i bierzmowanie. I stała się wielką pokutnicą, oddając cały swój majątek na rzecz ubogich i potrzebujących. Przebrana za mężczyznę udała się i zamieszkała na Górze Oliwnej w Jerozolimie. Tam też oddała swego ducha, który doczekał się zapewne szczęśliwej wieczności. Pelagio, czyż Ty, nie zostałaś męczennicą? Przechodząc tak drastyczną przemianę, umartwiwszy ciało, wybrałaś piękno duszy. Cząstki nieśmiertelnej.

 

Wincentym Kadłubkiem. Błogosławionym Polakiem. Autorem Kroniki dziejów Polski. “Ojciec kultury polskiej”. Wywodził się z dobrej rodziny. Pobierał nauki za granicą. Świetnie wykształcony. Zostaje wybrany na biskupa krakowskiego. Pierwszy polski uczony i pisarz. W Kronice odwołuje się do Starożytnej Grecji i Rzymu. Opisuje też ojczyznę jako Rzeczypospolitą. Jeden z największych przedstawicieli humanizmu chrześcijańskiego swoich czasów. Na pięć lat przed śmiercią zrzeka się urzędu bp i wybiera życie u cystersów w Jędrzejowie. Przestrzegał nawet króla, że prawo boskie określa prawo ludzkie. Chwalił krucjaty. Był przede wszystkim opiekunem ubogich i prześladowanych. Gardził pieniądzem, stawiał bowiem na mądrość, pokorę, ubóstwo i wierność.

 

Paulinem z Yorku. Zakonnikiem rzymskim, który został wysłany na misje do Anglii. Do pomocy św. Augustynowi. Zatrzymał się w międzyczasie w Kent, gdzie został w końcu biskupem. Udzielił chrztu królowi Edwinowi i wielu poddanym. Pozostał na dworze. Cieszył się poważaniem. Po czym wyjechał do Yorku, gdzie założył swoją stolicę biskupią. Ewangelizował, zakładał nowe wspólnoty, budował kościoły, udzielał sakramentów. Po tragicznej śmierci Edwina i powrocie prześladowań Kościoła zabrał królewskie dzieci z miejsca bitwy i wyjechał do Rochester, gdzie otrzymał paliusz biskupi i osiadł na stałe. Aż do powrotu do Nieba. 

 

Janem XXIII. Świętym. Papieżem. Włochem Angelo Roncallim. Pochodził on z bardzo biednej rodziny. Dzięki pomocy miejscowego proboszcza dostał szansę na kontynuację nauki. Różnie z nią bywało, aczkolwiek z czasem stał się jednym z najlepszych. Stąd został wysłany do Rzymu. Został kapłanem, a także doktorem teologii. Był sekretarzem bp Bergamo, powołanym do wojska, kapelanem. Nuncjuszem i wizytatorem w wielu krajach. Bułgaria, Turcja, Grecja, Paryż. Uratował kilkadziesiąt tysięcy Żydów, wykorzystując swoje możliwości dyplomatyczne. Został biskupem z zawołaniem: Posłuszeństwo i pokój. Wreszcie kardynałem i patriarchę Wenecji. A na samym końcu, w wieku 77 lat, papieżem. Janem 23. Papieżem uśmiechu. Pokoju. Miał być to pontyfikat tylko na jakiś czas, a tymczasem okazał się jednym z najbardziej przełomowych, jeżeli chodzi o wygląd dzisiejszego Kościoła. Bowiem za swojego pontyfikatu zwołał Synod Biskupów, a potem otworzył II Sobór Watykański, właśnie w dzień, który jest jego Wspomnieniem. W krótkim czasie napisał 8 Encyklik. Podjął się dialogu w sprawie konfliktu kubańskiego. Czym zyskał sobie szacunek włodarzy świata. Ekumenizm to było jego drugie imię. Wszystko dla jedności. Co potwierdził w ostatnich słowach za życia ziemskiego: Nie mam innej woli jak tylko wolę Boga. Ut unum sint. (aby byli jedno).

Wielki człowiek. Znawca tematów. Dobrze wykształcony. Odważny. Z entuzjazmem, uśmiechem i życzliwością. Pełen dobroci i pokoju. Pokory. Dystansu do siebie i poczucia humoru. Żył niewątpliwie duchowością franciszkańską. Wzór do naśladowania. Człowiek Roku 1962 wg Time. Beatyfikowany przez Jana Pawła II, a kanonizowany wraz z JPII przez Franciszka i Benedykta XVI.  

Zostańmy z jego uroczym słowem:

Jedna dobra matka jest tyle warta co stu nauczycieli.

Nigdy człowiek nie jest tak wielki jak wtedy, gdy klęczy.

Można być świętym z pastorałem w ręku, ale tak samo dobrze można nim zostać, mając w ręku miotłę.

Nawet dla człowieka na moim stanowisku ważniejsze jest umieć milczeć niż umieć mówić.

Ewangelia się nie zmieniła, to tylko my zaczynamy ją lepiej rozumieć.

Kościół musi różnym krajom i epokom nadać swoje oblicze – nie na odwrót.

 

Janem Beyzymem. Z Wołynia. Błogosławionym księdzem, misjonarzem. Pochodzącym ze szlacheckiej rodziny patriotycznej. Doświadczony przez los, postanawia zostać jezuitą. I tak też się dzieje. Pracuje jako wychowawca młodzieży. W końcu wyjeżdża z misją na Madagaskar. Z miłością do trędowatych, którzy stanowią prawdziwy margines społeczny. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy. Jak pisał już na miejscu: katolicy i poganie, mężczyźni, kobiety, dzieci, stłoczeni razem, jak zwierzęta. Podjął się trudnego zadania i ogromnego wysiłku. Zapragnął zbudować szpital dla 200 chorych w Maranie. Jak to zwykle bywa, chęci i plany były naprawdę wielkie, natomiast środki finansowe zbyt małe. Misja jezuicka nie miała pieniędzy, stąd Jan postanowił zdobyć środki od przyjaciół z różnych krajów świata, głównie z Galicji. Nawet Brat Albert wspomaga go w tym dziele. I tak jego marzenie spełnia się po 8 latach budowy. Szpital z bieżącą wodą, z zatrudnionym personelem medycznym. Im. MB Częstochowskiej. Umiera rok po oddaniu do użytku, wycieńczony zbyt ciężką pracą. Z miłości. Pozostawił jej owoc, szpital-oazę dla tych najbardziej pokrzywdzonych, który istnieje do dziś.

 

 

Tydzień ten będzie wspominał jeszcze jedną świętą. Piękną Panią Różańcową, dla której powstanie osobny wpis.

 

 

Natomiast na dziś, życzę świętowania z przeniesionego Odpustu ku czci Świętych Aniołów Stróżów! Niech cała Parafia da o sobie znać tym niezawodnym Stróżom, by mieli ręce pełne pracy. Jesteśmy bowiem jak prawdziwi VIP-owcy. Każdy ma swojego bodyguarda!

Przyjdźcie, radośnie śpiewajmy Panu,
wznośmy okrzyki ku chwale Opoki naszego zbawienia.
Stańmy przed obliczem Jego z uwielbieniem,
radośnie śpiewajmy Mu pieśni.

Zobaczmy oczami wyobraźni, a także oczami wiary, te święte duchy, których będzie całe mnóstwo nad ołtarzem w naszej parafialnej świątyni. Szczególnie podczas Mszy Odpustowej. I uroczystej Procesji, przy chorągwiach, feretronach, figurach, przy drewnianym wielkim różańcu, przy Jezusie w Monstrancji. Święte dobre duchy, które zostają na zawsze w naszym kościele i przypominają o sobie, chociażby z malowideł ze sklepienia.

ANIELE BOŻY, BĄDŹ ZE MNĄ W KAŻDY CZAS!

Dziękuję Ci, że jesteś. Pomagasz.

Przepraszam, że czasem zapominam o Twojej obecności.

Proszę ochraniaj przed złem, przynaglaj do dobra.

 

 

Drodzy Bracia i Siostry,

Solenizanci i Jubilaci,

Wspaniałego październikowego Tygodnia.

Pełnego “Zdrowaś Maryjo” i “Panie, przymnóż nam wiary”.

 

Słysząc głos Pana, serc nie zatwardzajcie!

 

+

Z Panem Bogiem,

W sercu i na ustach.

M.P.